Mikiś rozkręca się z mówieniem :)
Niestety nie nadaje "po polsku" przez cały dzień, lecz raczej coraz chętniej powtarza nowe słowa. I tak dziś na tapecie pojawiło się:
- beben - bęben
- tułw - żółw.
Ostatnio umie też powiedzieć budy (budyń) i baon (balon).
Na dodatek większość nowych słów (poza budyniem) poznał i powiedział przez... bajkę. "Świat małego Ludwiczka". Dla nas jest ona mega nudna, ale jak widać w stosunku do Mikiego spełnia swój charakter edukacyjny :)
Przez tą bajkę nauczył się mówić się też tator (traktor).
Także Mamusia z Tatusiem zaprzyjaźniają się z nudą i puszczają dziecku Ludwiczka :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą myśli. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą myśli. Pokaż wszystkie posty
piątek, 31 maja 2013
środa, 17 kwietnia 2013
Kakao lekiem na całe zło, czyli mamine rozterki
Żeby nie było, że u nas jest tak sielankowo, dziś trochę pomarudzę.
Może jak się nagadam, znajdę rozwiązanie. Albo któraś z Was mi jakiś podsumie...
Po pierwsze kąpiel.
Miki kąpie się bardzo chętnie. Jeśli wołam go do wanny, przerywa nawet oglądanie ulubionych bajek. Problem pojawia się jednak, gdy nadchodzi czas na mycie i wychodzenie z wanny. Miki nie chce byc myty, a mycie włosów to już w ogóle tragedia. Kiedyś nie było z tym problemów, a teraz istny armagedon.
A kiedy trzeba wyjśc z wanny, zaczyna się piekło. Wyrywa się, ucieka, wchodzi na nowo do wanny, nie chce się wycierac... Nie rozumiem, czemu tak się dzieje. Kiedys nie było z tym problemów, nawet sam się wycierał. A teraz?
Nie wiem, co robic. Tłumaczyłam, krzyczałam... Wszystko na nic. Obecnie od wczoraj jest tak, że nie ma zabawy w wannie, tylko od razu się myjemy i wychodzimy. Ale to chyba tez nie jest metoda....
A może zrobię tak, że nastawię budzik na ileś minut i ten czas jest na zabawę, a gdy czas minie, to się myjemy i wychodzimy?
Kolejny problem nie jest z niczyjej winy. Chyba...
Od jakiś dwóch tygodni Miki się bardzo drapie. Na dodatek ostatnio na klatce piersiowej wyskoczyła mu delikatna wysypka. Nie wiem, co może byc powodem. Nie je nic nowego, nie używamy żadnych nowych kosmetyków ani proszku...
Myślałam, że ma suchą skórę, bo od jakiegoś czasu nie używaliśmy po kąpieli żądnych kremów ani balsamów. Zaczęłam więc smarowac go na nowo, ale nie pomaga. Może szare mydło pomoże? Może przestac lac mu do wanny płyn do kąpieli? Nie wiem...
A co jest najlepsze dla Mikiego na smutki? Kakao :)
Dziś obudził się zaraz po tym jak wyszłam z pokoju rano. Mamusia poprosiła, żeby położył się jeszcze z Tatusiem i że zaraz przyniesie mu kakao. Położył się i na dodatek bez problemu dostałam buzi. Płaczu za Mamusią nie było :)
PS.
Tak pilnowałam, a jednak przegapiłam.
Tydzień temu mój blog obchodził 1. urodziny :)
Może jak się nagadam, znajdę rozwiązanie. Albo któraś z Was mi jakiś podsumie...
Po pierwsze kąpiel.
Miki kąpie się bardzo chętnie. Jeśli wołam go do wanny, przerywa nawet oglądanie ulubionych bajek. Problem pojawia się jednak, gdy nadchodzi czas na mycie i wychodzenie z wanny. Miki nie chce byc myty, a mycie włosów to już w ogóle tragedia. Kiedyś nie było z tym problemów, a teraz istny armagedon.
A kiedy trzeba wyjśc z wanny, zaczyna się piekło. Wyrywa się, ucieka, wchodzi na nowo do wanny, nie chce się wycierac... Nie rozumiem, czemu tak się dzieje. Kiedys nie było z tym problemów, nawet sam się wycierał. A teraz?
Nie wiem, co robic. Tłumaczyłam, krzyczałam... Wszystko na nic. Obecnie od wczoraj jest tak, że nie ma zabawy w wannie, tylko od razu się myjemy i wychodzimy. Ale to chyba tez nie jest metoda....
A może zrobię tak, że nastawię budzik na ileś minut i ten czas jest na zabawę, a gdy czas minie, to się myjemy i wychodzimy?
Kolejny problem nie jest z niczyjej winy. Chyba...
Od jakiś dwóch tygodni Miki się bardzo drapie. Na dodatek ostatnio na klatce piersiowej wyskoczyła mu delikatna wysypka. Nie wiem, co może byc powodem. Nie je nic nowego, nie używamy żadnych nowych kosmetyków ani proszku...
Myślałam, że ma suchą skórę, bo od jakiegoś czasu nie używaliśmy po kąpieli żądnych kremów ani balsamów. Zaczęłam więc smarowac go na nowo, ale nie pomaga. Może szare mydło pomoże? Może przestac lac mu do wanny płyn do kąpieli? Nie wiem...
A co jest najlepsze dla Mikiego na smutki? Kakao :)
Dziś obudził się zaraz po tym jak wyszłam z pokoju rano. Mamusia poprosiła, żeby położył się jeszcze z Tatusiem i że zaraz przyniesie mu kakao. Położył się i na dodatek bez problemu dostałam buzi. Płaczu za Mamusią nie było :)
PS.
Tak pilnowałam, a jednak przegapiłam.
Tydzień temu mój blog obchodził 1. urodziny :)
wtorek, 16 kwietnia 2013
W sklepie, czyli testuję i oceniam
Dziś tak na opak, zacznę od końca, czyli oceniam. I nie, nie chodzi mi o testowany produkt. Raczej o zachowanie.
Wczoraj wracając z kursu, miałam sporo czasu i postanowiłam wstąpi do Rossmana po jedną rzecz (o tym później). Gdy byłam już prawie w sklepie, zobaczyłam kobietę z dwójką dzieci. Jednak dziewczynka wyglądała na jakieś 3-4 latka, druga na 2. Starszą mama trzymała za rękę. Bardzo płakała, a mama zamiast spróbowac ją uspokoic, szarpała nią, by szła dalej. Nieco z tyłu spokojnie szła sobie młodsza, a której po chwili przypomniała sobie matka. Złapała ją mocno za nadgarstek i zaczęła prowadzic szybciej, niż mała potrafiła iśc. Na dodatek w tej samej ręce trzymała odpalonego papierosa!
Spokojnie zrobiłam zakupy, a po wyjściu ze sklepu zobaczyłam, że matka z dziewczynkami nie uszła nawet 10 m. Starsza bardzo płakała, bo chciała wziąc sobie kamyczek, a matka ją wyzywała, cały czas z tym papierosem.
Nie wiem, jak można się tak zachowywac. Rozumiem, że mogła się gdzieś spieszyc i chciała iśc, ale ten papieros? Przecież mogła tą małą oparzyc...
Nie bronię nikomu palenia, ale jak można to robic przy dziecku?
A teraz wracam to testowania :)
Lubię czasami przeglądac blogi o kosmetykach. Na kilku z nich natknęłam się na pozytywne opinie o lakierze Wibo Nail Obsession stworzonego przez blogerki (5,99 zł w Rossmanie). Ma trzymac się na paznokciach dośc długo. I wyglądac jak żel. Kupiłam więc na wypróbowanie i sprawdzam.
Zdecydowałam się na kolor Blue Lake połączenie zielonego i niebieskiego, w odcieniu letniego jeziora. Na paznokciach wygląda ładnie. Nie jestem pewna czy tak jak żel, bo nie miałam manicuru hybrydowego.
Ponieważ malowałam wczoraj, nie wiem jak długo się utrzyma. Bo u mnie głównie o to chodzi. Jak już pomaluję paznokcie, lakier zaczyna mi odpryskiwac na dwóch dniach. A ponieważ w tym względzie jestem leniwa, nie chce mi się tego od razu zmywac i malowac na nowo, więc nie raz chodzę tak po parę dni z pstrokatymi paznokciami..
Zobaczymy, jak będzie teraz :)
Wczoraj wracając z kursu, miałam sporo czasu i postanowiłam wstąpi do Rossmana po jedną rzecz (o tym później). Gdy byłam już prawie w sklepie, zobaczyłam kobietę z dwójką dzieci. Jednak dziewczynka wyglądała na jakieś 3-4 latka, druga na 2. Starszą mama trzymała za rękę. Bardzo płakała, a mama zamiast spróbowac ją uspokoic, szarpała nią, by szła dalej. Nieco z tyłu spokojnie szła sobie młodsza, a której po chwili przypomniała sobie matka. Złapała ją mocno za nadgarstek i zaczęła prowadzic szybciej, niż mała potrafiła iśc. Na dodatek w tej samej ręce trzymała odpalonego papierosa!
Spokojnie zrobiłam zakupy, a po wyjściu ze sklepu zobaczyłam, że matka z dziewczynkami nie uszła nawet 10 m. Starsza bardzo płakała, bo chciała wziąc sobie kamyczek, a matka ją wyzywała, cały czas z tym papierosem.
Nie wiem, jak można się tak zachowywac. Rozumiem, że mogła się gdzieś spieszyc i chciała iśc, ale ten papieros? Przecież mogła tą małą oparzyc...
Nie bronię nikomu palenia, ale jak można to robic przy dziecku?
A teraz wracam to testowania :)
Lubię czasami przeglądac blogi o kosmetykach. Na kilku z nich natknęłam się na pozytywne opinie o lakierze Wibo Nail Obsession stworzonego przez blogerki (5,99 zł w Rossmanie). Ma trzymac się na paznokciach dośc długo. I wyglądac jak żel. Kupiłam więc na wypróbowanie i sprawdzam.
Zdecydowałam się na kolor Blue Lake połączenie zielonego i niebieskiego, w odcieniu letniego jeziora. Na paznokciach wygląda ładnie. Nie jestem pewna czy tak jak żel, bo nie miałam manicuru hybrydowego.
Ponieważ malowałam wczoraj, nie wiem jak długo się utrzyma. Bo u mnie głównie o to chodzi. Jak już pomaluję paznokcie, lakier zaczyna mi odpryskiwac na dwóch dniach. A ponieważ w tym względzie jestem leniwa, nie chce mi się tego od razu zmywac i malowac na nowo, więc nie raz chodzę tak po parę dni z pstrokatymi paznokciami..
Zobaczymy, jak będzie teraz :)
czwartek, 21 lutego 2013
Ah te komplikacje...
Cały wczorajszy dzień (no, prawie) spędziliśmy u moich rodziców, gdyż siostra miała urodziny.
Przy okazji odwiedziłam dentystę, bo mi w czasie operacji złamali zęba. Niestety łatwa i tania sprawa to nie będzie...
Poza tym... byłam dziś na rozmowie kwalifikacyjnej.
Tak, tak. Ale na szczęście nic nie wyszło :)
Jakoś nie widzę siebie w sprzedaży telefonicznej.
Poza tym mogliby nieco bardziej szczegółowo pisać ogłoszenia...
W drodze powrotnej skusiłam się na książkę. Zobaczymy co z tego będzie. "Hamish Macbeth i śmierć plotkary".
Kolejne tomy co dwa tygodnie.
Zobaczymy, czy warto.
Rano miałam jeszcze wizytę u ginekologa, bo tabletki na wykończeniu. Ale znowu się pokomplikowało...
Przy okazji odwiedziłam dentystę, bo mi w czasie operacji złamali zęba. Niestety łatwa i tania sprawa to nie będzie...
Poza tym... byłam dziś na rozmowie kwalifikacyjnej.
Tak, tak. Ale na szczęście nic nie wyszło :)
Jakoś nie widzę siebie w sprzedaży telefonicznej.
Poza tym mogliby nieco bardziej szczegółowo pisać ogłoszenia...
W drodze powrotnej skusiłam się na książkę. Zobaczymy co z tego będzie. "Hamish Macbeth i śmierć plotkary".
Kolejne tomy co dwa tygodnie.
Zobaczymy, czy warto.
Rano miałam jeszcze wizytę u ginekologa, bo tabletki na wykończeniu. Ale znowu się pokomplikowało...
sobota, 16 lutego 2013
Miks, miksuj, miksujemy, czyla papek w diecie dalszy ciąg
Miałam pisać o wyższości jednych herbat nad drugimi. Ale straciłam na to wenę... ;)

Więc będzie o obiadku.
Dziś zrobiłam moim dwóm M. makaron z sosem serowo-musztardowym.
Proste i smaczne.
Posiekałam w drobną kostkę dwa ząbki czosnku i małą cebulę czerwoną. Podsmażyłam na oliwie.
W garnku zagotowałam około 2 szklanki wody i rozpuściłam w niej kostkę rosołową (Knorr rosół z kury).
Do rosołu wrzuciłam cebulę z czosnkiem, potem opakowanie 150 g serka do smarowania (Turek Świeży z papryką). Mieszałam aż do rozpuszczenia.
Dodałam 3 łyżeczki musztardy (Prymat Kremska).
Ser żółty starłam na grubych oczkach i dodałam ok. 3,5 łyżki.
Doprawiłam pieprzem, chili i ziołami prowansalskimi.
Na koniec wymieszałam w szklance 3 łyżeczki mąki z odrobiną zimnego mleka i wlałam do sosu.
Smacznego :)

A dla mnie wersja oczywiście dalej zmiksowana. Jednak zamiast makaronu, ugotowałam sobie ryż.
Skoro już stałam przy garach to zadbałam też o moje posiłki w dalszej części dnia.
Tym razem zmiksowałam ryż z mlekiem i dodałam kakao. Papka, ale przynajmniej coś innego, niż budyń, mleko, kisiel czy serek ;)
W czwartek w końcu wyszłam do ludzi. Pojechaliśmy na zakupy. Miki trochę sobie pobiegał, a my uzupełniliśmy lodówkę i nie tylko.
W przyszłym tygodniu jadę do rodziców na cały dzień, więc przy okazji odświeżę kolor włosów.
Coraz lepiej czuje się w blondzie i już wiem, co mi nie bardzo pasuje.
Mam raczej chłodny typ urody\karnacji, a włosy jak na razie mają odcień miodowy, czyli ciepły. Trochę się to gryzie. Teraz może znowu zjaśnieją, a jak nie, poprawię farbą :)
Lubię zmieniać i eksperymentować z włosami. Ostatnio dość odważnie z kolorem, a teraz myślę nad długością. Obecnie są średnie, ledwie dotykają ramion. Zastanawiam się, czy je zapuszczać, czy jednak obciąć. A może znowu zmiksuję i przód wyrównam do linii brody, a tył maszynką na zapałkę?
Eh, sama już nie wiem...
Może Wy mi pomożecie? :)
Czekam na opinie? ;)

Więc będzie o obiadku.
Dziś zrobiłam moim dwóm M. makaron z sosem serowo-musztardowym.
Proste i smaczne.
Posiekałam w drobną kostkę dwa ząbki czosnku i małą cebulę czerwoną. Podsmażyłam na oliwie.
W garnku zagotowałam około 2 szklanki wody i rozpuściłam w niej kostkę rosołową (Knorr rosół z kury).
Do rosołu wrzuciłam cebulę z czosnkiem, potem opakowanie 150 g serka do smarowania (Turek Świeży z papryką). Mieszałam aż do rozpuszczenia.

Ser żółty starłam na grubych oczkach i dodałam ok. 3,5 łyżki.
Doprawiłam pieprzem, chili i ziołami prowansalskimi.
Na koniec wymieszałam w szklance 3 łyżeczki mąki z odrobiną zimnego mleka i wlałam do sosu.
Smacznego :)

A dla mnie wersja oczywiście dalej zmiksowana. Jednak zamiast makaronu, ugotowałam sobie ryż.
Skoro już stałam przy garach to zadbałam też o moje posiłki w dalszej części dnia.
Tym razem zmiksowałam ryż z mlekiem i dodałam kakao. Papka, ale przynajmniej coś innego, niż budyń, mleko, kisiel czy serek ;)
W czwartek w końcu wyszłam do ludzi. Pojechaliśmy na zakupy. Miki trochę sobie pobiegał, a my uzupełniliśmy lodówkę i nie tylko.
W przyszłym tygodniu jadę do rodziców na cały dzień, więc przy okazji odświeżę kolor włosów.
Coraz lepiej czuje się w blondzie i już wiem, co mi nie bardzo pasuje.
Mam raczej chłodny typ urody\karnacji, a włosy jak na razie mają odcień miodowy, czyli ciepły. Trochę się to gryzie. Teraz może znowu zjaśnieją, a jak nie, poprawię farbą :)
Lubię zmieniać i eksperymentować z włosami. Ostatnio dość odważnie z kolorem, a teraz myślę nad długością. Obecnie są średnie, ledwie dotykają ramion. Zastanawiam się, czy je zapuszczać, czy jednak obciąć. A może znowu zmiksuję i przód wyrównam do linii brody, a tył maszynką na zapałkę?
Eh, sama już nie wiem...
Może Wy mi pomożecie? :)
![]() |
Rok 2009. Klasyczny bob w wersji kręconej i prostej. |
![]() |
Rok 2012. Włosy długie. |
![]() |
Rok 2012. Wspomniany wyżej miks. |
czwartek, 14 lutego 2013
Walentynki, czyli o wszystkim co ważne i nie ważne
Rozumiem, że Walentynki to Święto Zakochanych. Ale w sumie, jakieś takie oklepane.
W sumie dobrze mówili w radiu: "Kocham Cię przez cały rok, więc w Walentynki daj mi spokój" (czy jakoś tak to było).
Jeśli ktoś kogoś kocha, to nie ważne, czy jest 14 luty, czy wrzesień, czy maj...
Eh... wszystko jakoś mi z głowy wyleciało.
Ps. Jeśli ktoś zainteresowany, pojawiło się nowe opowiadanie. Link na górze.
EDIT. 12:14
Właśnie jem obiadek. Zupa jarzynowa i udko. Wszystko razem zmiksowane. Po prostu pycha :\
Jestem rozdarta. Ciągnie mnie do pisania i do haftowania. Z jednej strony od paru dni chodzi za mną pomysł na opowiadanie, a z drugiej chcę nadgonić haftowanie obrazka. I co tu wybrać?...
EDIT. 13:09
Jednak postawiłam na pisanie. I kolejna miniaturka skończona. Ale opublikuję w późniejszym czasie.
Chce ktoś, żeby Go powiadamiać o kolejnych opowiadaniach?
W sumie dobrze mówili w radiu: "Kocham Cię przez cały rok, więc w Walentynki daj mi spokój" (czy jakoś tak to było).
Jeśli ktoś kogoś kocha, to nie ważne, czy jest 14 luty, czy wrzesień, czy maj...
Eh... wszystko jakoś mi z głowy wyleciało.
Ps. Jeśli ktoś zainteresowany, pojawiło się nowe opowiadanie. Link na górze.
EDIT. 12:14
Właśnie jem obiadek. Zupa jarzynowa i udko. Wszystko razem zmiksowane. Po prostu pycha :\
Jestem rozdarta. Ciągnie mnie do pisania i do haftowania. Z jednej strony od paru dni chodzi za mną pomysł na opowiadanie, a z drugiej chcę nadgonić haftowanie obrazka. I co tu wybrać?...
EDIT. 13:09
Jednak postawiłam na pisanie. I kolejna miniaturka skończona. Ale opublikuję w późniejszym czasie.
Chce ktoś, żeby Go powiadamiać o kolejnych opowiadaniach?
środa, 13 lutego 2013
Reksio i banda, czyli jak to z tymi bajkami jest
Miki lubi oglądać bajki.
Chyba jak każde dziecko.
Na szczęście teraz już ogląda ich mniej niż jakiś czas temu.
Zmieniły się i upodobania Mikowe co do bajek.
Kiedyś mógł non-stop oglądać "Fineasza i Ferba". Na szczęście mu przeszło.
Teraz głównie chce bajkę o ciu-ciu ("Tomek i przyjaciele") lub au-au ("Reksio").
Bardzo często niestety jest ta, ze poi włączeniu jednej zmienia zdanie i chcę drugą. Wtedy Mamusia traci cierpliwość i włącza "Bolka i Lolka".
Czasem oglądając na youtube'ie, sam sobie bajkę wybiera, więc widzieliśmy już: "Chuck i przyjaciele", "Stacyjkowo", "Finley", "Świat małego Ludwiczka", "Wilk i zając", "Czerwony traktor" itp.
Wieczorami na TVS chętnie ogląda też "Zaczarowany ołówek", albo na PULSie "Pingwiny z Madagaskaru", "Pixie i Dixie".
Nie, nie oglądamy bajek cały dzień. Kiedyś było do tego blisko, ale teraz Mikoś sam nieraz wybiera zabawę. Nie muszę go na siłę odciągać od TV lub komputera, choć i takie chwilę się zdarzają.
Podejrzewam, że wiosną i latem będzie oglądał jeszcze mnie, bo więcej czasu spędzać będziemy na ogrodzie.
I od razu odpowiadając na (jeszcze) niezadane pytania.
Nie widzę nic złego, że Miki ogląda bajki. A przynajmniej dopóki nie robi tego cały dzień.
Chyba jak każde dziecko.
Na szczęście teraz już ogląda ich mniej niż jakiś czas temu.
Zmieniły się i upodobania Mikowe co do bajek.
Kiedyś mógł non-stop oglądać "Fineasza i Ferba". Na szczęście mu przeszło.
Teraz głównie chce bajkę o ciu-ciu ("Tomek i przyjaciele") lub au-au ("Reksio").
Bardzo często niestety jest ta, ze poi włączeniu jednej zmienia zdanie i chcę drugą. Wtedy Mamusia traci cierpliwość i włącza "Bolka i Lolka".
Czasem oglądając na youtube'ie, sam sobie bajkę wybiera, więc widzieliśmy już: "Chuck i przyjaciele", "Stacyjkowo", "Finley", "Świat małego Ludwiczka", "Wilk i zając", "Czerwony traktor" itp.
Wieczorami na TVS chętnie ogląda też "Zaczarowany ołówek", albo na PULSie "Pingwiny z Madagaskaru", "Pixie i Dixie".
Nie, nie oglądamy bajek cały dzień. Kiedyś było do tego blisko, ale teraz Mikoś sam nieraz wybiera zabawę. Nie muszę go na siłę odciągać od TV lub komputera, choć i takie chwilę się zdarzają.
Podejrzewam, że wiosną i latem będzie oglądał jeszcze mnie, bo więcej czasu spędzać będziemy na ogrodzie.
I od razu odpowiadając na (jeszcze) niezadane pytania.
Nie widzę nic złego, że Miki ogląda bajki. A przynajmniej dopóki nie robi tego cały dzień.
sobota, 9 lutego 2013
Co wolno, a co nie, czyli dajcie mi jeść :-)
Na ból byłam przygotowana. Może nie aż na taki (momentami), ale jednak byłam.
Wiedziałam też, że będę mieć dietę.
Ale ileż można. Ciągle budyń, kaszka manna, kisiel, serek... Nawet przy urozmaiceniu smaków jest to dość monotonne.
A dziś marzyła mi się zapiekanka, pączek, nawet pospolity chleb z szynką i serem żółtym... Mniam, aż ślinka cieknie...
A tu jeszcze tydzień...
Poza tym Mikoś dziś do nas wrócił. Niby to tylko tydzień, ale mam wrażenie, że jest większy. I jakoś tak więcej gada. Próbujemy teraz rozgryźć, co znaczy słowo "papum"... :)
Wiedziałam też, że będę mieć dietę.
Ale ileż można. Ciągle budyń, kaszka manna, kisiel, serek... Nawet przy urozmaiceniu smaków jest to dość monotonne.
A dziś marzyła mi się zapiekanka, pączek, nawet pospolity chleb z szynką i serem żółtym... Mniam, aż ślinka cieknie...
A tu jeszcze tydzień...
Poza tym Mikoś dziś do nas wrócił. Niby to tylko tydzień, ale mam wrażenie, że jest większy. I jakoś tak więcej gada. Próbujemy teraz rozgryźć, co znaczy słowo "papum"... :)
czwartek, 7 lutego 2013
Relacja prosto z domu, czyli jak to było z tym szpitalem
Do domu wróciłam już wczoraj.
Gardło dalej boli, ale było to do przewidzenia. I tak jest nieco lepiej, niż się spodziewałam. Najgorzej jest rano, w ciągu dnia ból nieco maleje.
A ponieważ jeszcze w szpitalu przychodziły mi do głowy myśli, którymi chciałam się z Wami podzielić, a bałam się, że o nich zapomnę, spisałam je sobie w telefonie i teraz robię małą wrzutkę ;)
Dzień 1
Nie jest tak źle. Pomimo, że to niedziela, komplet badań miałam zrobiony w trzy godziny (łącznie z EKG i prześwietleniem płuc). poza tym cisza i spokój i mogę sobie do woli haftować :)
Szpital jest chyba podzielony na dwie części: tych, co boją się "kwik kwik" (znaczy grypy i świńskiej w rozumieniu mojego Męża) i tych, co się nie boją. Czemu? Sąsiadka leży na jakimś innym oddziale i nie ma wizyt, bo grypa. A u mnie spokojnie, bez nerwów, odwiedziny są. Dziwne, ale ja nie narzekam :)
Jedzenie znośne. Dziś był rosół (lepszy niż Teściowej, ale nie mówcie jej :P), ziemniaki, udko i buraczki. Rosół gorący, a drugie zimne. Kolacja nieco gorzej, bo dwie kromki chleba, bułka i kawałek masła. Na szczęście Mąż i Rodzice mnie zaopatrzyli. Na dodatek do jutra już zero jedzenia :\
Poza tym właśnie odwiedzi mnie... ksiądz. Wszedł na chwilę, porozmawiaj i poszedł dalej. Całkiem sympatyczny, nie starał się na siłę nawracać, a raczej wpada sprawdzić jak się mają owieczki :)
Jedno mnie tylko śmieszy. Jest ubikacja męska, dla niepełnosprawnych i łazienka. Myślałam, że ubikacji damskiej po prostu nie mogę znaleźć, więc zapytałam pielęgniarki. I co? I panie korzystają z ubikacji dla inwalidów. Ja nie wiem, ale czy to ma coś znaczyć? Czy kobiety z założenia są niepełnosprawne? Dziwne, bo ja czuję się całkiem ok ;)
Dzień 2
Teraz już nie jest źle, ale przyznaję, że było tragicznie. Gardło bolało niemiłosiernie.
Sam zabieg to był przyjemny sen. Gorzej, jeśli chodzi o wybudzanie. Każą ci spokojnie oddychać i łykać ślinę, ale rurka w gardle uniemożliwia obie te rzeczy. Gdy ją wyjęli, spokojnie mogłam oddychać, ale nie było mowy o połykaniu. Wszystko wypluwałam...
Dzień 3
I już nie leżę sama na sali. Dali mi do towarzystwa młodą dziewczynę (jeśli dobrze podejrzałam rocznikowo ma 20 lat), też na wycięcie migdałków. Już jej współczuje...
Ze mną już lepiej. Boli to jasne, ale nie jest tak źle, jak myślałam. Ale mówienie niestety też boli...
Ksiądz oczywiście znowu nas odwiedził. Był ciekawy, jak mi idzie haftowanie. A idzie dość dobrze i szybko, aż sama jestem w szoku.
Ciężko się tylko dowiedzieć, kiedy wyjdę do domu. Planowo jutro, ale tego dowiem się dopiero na rannej wizycie...
Dzień 4
Dziewczynę obok wzięli na operację, a ja nie mogłam doczekać się na wizytę. W końcu najlepiej zdrowieje się w domu. Wizyta przyszła i okazało się, że muszę czekać, aż zbada mnie lekarka prowadząca. A ona operowała...
W każdym razie doczekałam się. Ale nie chciałam usłyszeć, że dobrze byłoby, żebym jeszcze dzień została. Ale kiedy obiecałam, że będę leżeć, nie będę zajmować się dzieckiem, żądnego gotowania i w ogóle będę się bardzo oszczędzać i brać leki, zgodziła się mnie wypuścić. Także już dzisiaj do domu.
Niestety Mikoś do soboty zostaje u Dziadków. Raczej nie jest możliwe, żeby będąc w domu dał mi leżeć i spędzał czas z Babcią. Dlatego postanowiono, że zostaje na dłużej. I jakoś wątpię, żeby miał ku temu jakieś obiekcje ;)
Gardło dalej boli, ale było to do przewidzenia. I tak jest nieco lepiej, niż się spodziewałam. Najgorzej jest rano, w ciągu dnia ból nieco maleje.
A ponieważ jeszcze w szpitalu przychodziły mi do głowy myśli, którymi chciałam się z Wami podzielić, a bałam się, że o nich zapomnę, spisałam je sobie w telefonie i teraz robię małą wrzutkę ;)
Dzień 1
Nie jest tak źle. Pomimo, że to niedziela, komplet badań miałam zrobiony w trzy godziny (łącznie z EKG i prześwietleniem płuc). poza tym cisza i spokój i mogę sobie do woli haftować :)
Szpital jest chyba podzielony na dwie części: tych, co boją się "kwik kwik" (znaczy grypy i świńskiej w rozumieniu mojego Męża) i tych, co się nie boją. Czemu? Sąsiadka leży na jakimś innym oddziale i nie ma wizyt, bo grypa. A u mnie spokojnie, bez nerwów, odwiedziny są. Dziwne, ale ja nie narzekam :)
Jedzenie znośne. Dziś był rosół (lepszy niż Teściowej, ale nie mówcie jej :P), ziemniaki, udko i buraczki. Rosół gorący, a drugie zimne. Kolacja nieco gorzej, bo dwie kromki chleba, bułka i kawałek masła. Na szczęście Mąż i Rodzice mnie zaopatrzyli. Na dodatek do jutra już zero jedzenia :\
Poza tym właśnie odwiedzi mnie... ksiądz. Wszedł na chwilę, porozmawiaj i poszedł dalej. Całkiem sympatyczny, nie starał się na siłę nawracać, a raczej wpada sprawdzić jak się mają owieczki :)
Jedno mnie tylko śmieszy. Jest ubikacja męska, dla niepełnosprawnych i łazienka. Myślałam, że ubikacji damskiej po prostu nie mogę znaleźć, więc zapytałam pielęgniarki. I co? I panie korzystają z ubikacji dla inwalidów. Ja nie wiem, ale czy to ma coś znaczyć? Czy kobiety z założenia są niepełnosprawne? Dziwne, bo ja czuję się całkiem ok ;)
Dzień 2
Teraz już nie jest źle, ale przyznaję, że było tragicznie. Gardło bolało niemiłosiernie.
Sam zabieg to był przyjemny sen. Gorzej, jeśli chodzi o wybudzanie. Każą ci spokojnie oddychać i łykać ślinę, ale rurka w gardle uniemożliwia obie te rzeczy. Gdy ją wyjęli, spokojnie mogłam oddychać, ale nie było mowy o połykaniu. Wszystko wypluwałam...
Dzień 3
I już nie leżę sama na sali. Dali mi do towarzystwa młodą dziewczynę (jeśli dobrze podejrzałam rocznikowo ma 20 lat), też na wycięcie migdałków. Już jej współczuje...
Ze mną już lepiej. Boli to jasne, ale nie jest tak źle, jak myślałam. Ale mówienie niestety też boli...
Ksiądz oczywiście znowu nas odwiedził. Był ciekawy, jak mi idzie haftowanie. A idzie dość dobrze i szybko, aż sama jestem w szoku.
Ciężko się tylko dowiedzieć, kiedy wyjdę do domu. Planowo jutro, ale tego dowiem się dopiero na rannej wizycie...
Dzień 4
Dziewczynę obok wzięli na operację, a ja nie mogłam doczekać się na wizytę. W końcu najlepiej zdrowieje się w domu. Wizyta przyszła i okazało się, że muszę czekać, aż zbada mnie lekarka prowadząca. A ona operowała...
W każdym razie doczekałam się. Ale nie chciałam usłyszeć, że dobrze byłoby, żebym jeszcze dzień została. Ale kiedy obiecałam, że będę leżeć, nie będę zajmować się dzieckiem, żądnego gotowania i w ogóle będę się bardzo oszczędzać i brać leki, zgodziła się mnie wypuścić. Także już dzisiaj do domu.
Niestety Mikoś do soboty zostaje u Dziadków. Raczej nie jest możliwe, żeby będąc w domu dał mi leżeć i spędzał czas z Babcią. Dlatego postanowiono, że zostaje na dłużej. I jakoś wątpię, żeby miał ku temu jakieś obiekcje ;)
czwartek, 24 stycznia 2013
Ćwiczenia i sąsiadka, czyli idziemy po chleb
Mówi się, że zimą najłatwiej się tyje.
Cóż, nie wszędzie.
U nas zimą można nieźle schudnąć. I wyrzeźbić mięśnie nóg.
Jak?
Wystarczy wybrać się na spacer z wózkiem i Mikim. Szczególnie u nas w mieście. Chodniki są nieodśnieżone, a nawet jeśli już, to tylko po łebkach. Wyszliśmy tylko po chleb, a wróciłam upocona, jak nie wiem co...
Do wiosny nie ruszam się z domu. Chleb będę sobie sama piekła, a po resztę zakupów wyciągnę Męża raz w tygodniu samochodem.
Ale z drugiej strony niezłe ćwiczenia... ;)
Poza tym sąsiadka dziś się zorientowała, że się przefarbowałam. A to było miesiąc temu :)
I coraz lepiej się czuje jako blondynka :) Czy mi lepiej? Chyba tak, bo większości się podoba, a jeśli ktoś jest na nie, na razie taktownie zmienia temat rozmowy :)
Cóż, nie wszędzie.
U nas zimą można nieźle schudnąć. I wyrzeźbić mięśnie nóg.
Jak?
Wystarczy wybrać się na spacer z wózkiem i Mikim. Szczególnie u nas w mieście. Chodniki są nieodśnieżone, a nawet jeśli już, to tylko po łebkach. Wyszliśmy tylko po chleb, a wróciłam upocona, jak nie wiem co...
Do wiosny nie ruszam się z domu. Chleb będę sobie sama piekła, a po resztę zakupów wyciągnę Męża raz w tygodniu samochodem.
Ale z drugiej strony niezłe ćwiczenia... ;)
Poza tym sąsiadka dziś się zorientowała, że się przefarbowałam. A to było miesiąc temu :)
I coraz lepiej się czuje jako blondynka :) Czy mi lepiej? Chyba tak, bo większości się podoba, a jeśli ktoś jest na nie, na razie taktownie zmienia temat rozmowy :)
wtorek, 22 stycznia 2013
Nadrabiamy, czyli o tym, co się u nas działo i nie działo
Z jednej strony mam ochotę powiedzieć, że wieje u nas nudą. Ale czy tak naprawdę można się nudzić przy niespełna dwuletnim dziecku?
Więc nudzimy się, ale dość dynamicznie i kreatywnie :)
W niedziele wykorzystaliśmy Tatusia i wybraliśmy się na całodniową wycieczkę po Babciach. Miki padł w samochodzie po całodziennych igraszkach z Dziadkiem. Dzisiaj też zabrałam Małego i pojechaliśmy do moich rodziców. Mąż i tak w pracy na popołudnie, a Miki z jakiegoś powodu ciągle jest głodny obecności Dziadka :)
W piątek chrześniak Męża miał urodziny. Imprezy jako takiej nie było, tylko Teściowa upiekła tort i zjedli go u Babci J. Nad jednak to ominęło, bo akurat byli u nas moi rodzice. Stwierdziliśmy, że pójdziemy z życzeniami na spokojnie w sobotę. Nie wyszło, bo dzieciaki pojechały na weekend do drugiej babci. Dlatego wczoraj zabrałam Mikiego i poszliśmy. Jakoś nie bardzo mi się chciało, bo w sumie nie mam zbyt wielu tematów do rozmów ani ze Szwagrem ani z jego Żoną, ale cóż zrobić... Posiedzieliśmy chwilę i zostaliśmy zaproszeni na chrzciny w niedzielę. Bo chyba zapomniałam wspomnieć, ale pięć tygodni temu urodziła im się córeczka. W każdym razie nie musimy się martwić prezentem, bo mamy upiec misiowy tort :)
Jeśli zaś chodzi o ostatni post... Fajnie się robi na drutach, ale to chyba jednak nie dla mnie.
Jest jednak nadzieja ;)
Chyba znalazłam w końcu coś dla siebie.
Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Jak tylko skończę, pokaże Wam efekty :)
Więc nudzimy się, ale dość dynamicznie i kreatywnie :)
W niedziele wykorzystaliśmy Tatusia i wybraliśmy się na całodniową wycieczkę po Babciach. Miki padł w samochodzie po całodziennych igraszkach z Dziadkiem. Dzisiaj też zabrałam Małego i pojechaliśmy do moich rodziców. Mąż i tak w pracy na popołudnie, a Miki z jakiegoś powodu ciągle jest głodny obecności Dziadka :)
W piątek chrześniak Męża miał urodziny. Imprezy jako takiej nie było, tylko Teściowa upiekła tort i zjedli go u Babci J. Nad jednak to ominęło, bo akurat byli u nas moi rodzice. Stwierdziliśmy, że pójdziemy z życzeniami na spokojnie w sobotę. Nie wyszło, bo dzieciaki pojechały na weekend do drugiej babci. Dlatego wczoraj zabrałam Mikiego i poszliśmy. Jakoś nie bardzo mi się chciało, bo w sumie nie mam zbyt wielu tematów do rozmów ani ze Szwagrem ani z jego Żoną, ale cóż zrobić... Posiedzieliśmy chwilę i zostaliśmy zaproszeni na chrzciny w niedzielę. Bo chyba zapomniałam wspomnieć, ale pięć tygodni temu urodziła im się córeczka. W każdym razie nie musimy się martwić prezentem, bo mamy upiec misiowy tort :)
Jeśli zaś chodzi o ostatni post... Fajnie się robi na drutach, ale to chyba jednak nie dla mnie.
Jest jednak nadzieja ;)
Chyba znalazłam w końcu coś dla siebie.
Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Jak tylko skończę, pokaże Wam efekty :)
poniedziałek, 14 stycznia 2013
Jednicześnie chcę i nie chcę, czyli słów kilka o zimowym zniechęceniu
To nie jest tak, że zapomniałam o blogu. Ani że porzuciłam pisanie.
Sprawa ma dużo głębsze dno...
A jednocześnie jest tak prosta.
Po prostu, NIE CHCE MI SIĘ.
I to nie tylko pisać. Zauważyłam, że ostatnio w sumie niewiele mi się chce. Owszem, pomysły nam, ale gdy przychodzi czas wykonania i wzięcia się do pracy, nagle wszystkiego się odechciewa...
Miśków nie szyję, bo i tak nikt nie jest zainteresowany. Zaczęłam szyć sobie dwie sukienko/bluzko/tuniki, ale jak na razie nie mam ochoty ich wykończyć. Ostatnio Teściowa zaczęła sobie robić na drutach kamizelkę. Pomyślałam, że coś w tym jest. Mam chęć sięgnąć po druty i wełnę, ale w sumie - jakby się dobrze zastanowić - po co. Nie umiem robić na tyle dobrze, żeby wyszło z tego coś fajnego, a proste rzeczy na sprzedaż raczej odpadają. Myślałam tez o szydełku, ale tego musiałabym się uczyć od podstaw. Gdy zobaczyłam, jak to wygląda, od razu dałam sobie spokój. Ciągnie mnie też ostatnio do haftu krzyżykowego. Ale znowu jest jakieś "ale"... Kanwa droga, a u nas w tym miesiącu nieciekawie. Poza tym, co ja z tym potem zrobię? Będzie zalegać gdzieś w kącie, jak te miśki... Pisanie opowiadań też mi jakoś nie idzie, chociaż praktycznie codziennie mam jakiś nowy pomysł.
Sama nie wiem, czy to wszystko jest spowodowane. Po prostu na samą myśl o tym, że mogę zacząć coś robić, wszystkie chęci odlatują daleko w świat.
I to nie jest tak, że nie chcę robić.
Bo CHCĘ!
Ale gdy nadchodzi czas, wolę wziąć w rękę książkę i czytać.
Może, gdy nadejdzie wiosna coś się zmieni...
Sprawa ma dużo głębsze dno...
A jednocześnie jest tak prosta.
Po prostu, NIE CHCE MI SIĘ.
I to nie tylko pisać. Zauważyłam, że ostatnio w sumie niewiele mi się chce. Owszem, pomysły nam, ale gdy przychodzi czas wykonania i wzięcia się do pracy, nagle wszystkiego się odechciewa...
Miśków nie szyję, bo i tak nikt nie jest zainteresowany. Zaczęłam szyć sobie dwie sukienko/bluzko/tuniki, ale jak na razie nie mam ochoty ich wykończyć. Ostatnio Teściowa zaczęła sobie robić na drutach kamizelkę. Pomyślałam, że coś w tym jest. Mam chęć sięgnąć po druty i wełnę, ale w sumie - jakby się dobrze zastanowić - po co. Nie umiem robić na tyle dobrze, żeby wyszło z tego coś fajnego, a proste rzeczy na sprzedaż raczej odpadają. Myślałam tez o szydełku, ale tego musiałabym się uczyć od podstaw. Gdy zobaczyłam, jak to wygląda, od razu dałam sobie spokój. Ciągnie mnie też ostatnio do haftu krzyżykowego. Ale znowu jest jakieś "ale"... Kanwa droga, a u nas w tym miesiącu nieciekawie. Poza tym, co ja z tym potem zrobię? Będzie zalegać gdzieś w kącie, jak te miśki... Pisanie opowiadań też mi jakoś nie idzie, chociaż praktycznie codziennie mam jakiś nowy pomysł.
Sama nie wiem, czy to wszystko jest spowodowane. Po prostu na samą myśl o tym, że mogę zacząć coś robić, wszystkie chęci odlatują daleko w świat.
I to nie jest tak, że nie chcę robić.
Bo CHCĘ!
Ale gdy nadchodzi czas, wolę wziąć w rękę książkę i czytać.
Może, gdy nadejdzie wiosna coś się zmieni...
sobota, 29 grudnia 2012
Zaskakujemy i szokujemy, czyli zmiana ekstremalna
Aż szkoda słów, ale wiem. Ostatnio bardzo bloga zaniedbuję...
Ale od czego by tu zacząć...
Też macie czasami ochotę coś zmienić? Mniej lub bardziej?
Ja tak.
Czasem wystarczy błahostka, czasem idę na całość. Różnie.
Ale wczoraj naprawdę poszłam na całość.
Przefarbowałam się. Z brązu na... blond. Miały być pasemka, ale wyszło inaczej :) Brąz i czerń na włosach już mi się znudziły :)
Efekt mi się podoba, ale jeszcze jestem na etapie oswajania się z nowym wizerunkiem. Z czasem (czyli przy widocznych odrostach :)) się okaże, czy zostanę tak na dłużej, czy powrócę do naturalności :)
Ważne, że Dużemu M. też się podoba. Mały raczej niewiele miał po powiedzenia ;)
A następnym razem małe-co-niecoo świętach :)
Ale od czego by tu zacząć...
Też macie czasami ochotę coś zmienić? Mniej lub bardziej?
Ja tak.
Czasem wystarczy błahostka, czasem idę na całość. Różnie.
Ale wczoraj naprawdę poszłam na całość.
Przefarbowałam się. Z brązu na... blond. Miały być pasemka, ale wyszło inaczej :) Brąz i czerń na włosach już mi się znudziły :)
Efekt mi się podoba, ale jeszcze jestem na etapie oswajania się z nowym wizerunkiem. Z czasem (czyli przy widocznych odrostach :)) się okaże, czy zostanę tak na dłużej, czy powrócę do naturalności :)
Ważne, że Dużemu M. też się podoba. Mały raczej niewiele miał po powiedzenia ;)
A następnym razem małe-co-niecoo świętach :)
poniedziałek, 22 października 2012
I co tu robić?...
Lada dzień Miko skończy półtora roku. Coraz więcej umie, robi się coraz bardziej samodzielny... W planach właśnie mieliśmy zacząć starać o o rodzeństwo dla niego. Ale plany mają to do siebie, że ulegają zmianom. Nasze też uległy. W lutym mam termin do szpitala z tymi piekielnymi migdałkami, więc na razie rodzeństwo odpada.
Mąż stwierdził, że najwyższa pora wracać do pracy. Ale... ja nie chcę. I to nie z lenistwa. Po prostu czuję się szczęśliwa i spełniona jako pełnoetatowa mama. Nie chcę zostawiać Małego pod opieką żłobka/babć czy kogo tam jeszcze. Sama chcę mieć wpływ na to, co robi moje dziecko, co je... Na razie udaje mi się to odwlec w czasie, bo nie stoimy tragicznie finansowo. Zarabia tylko Mąż, ale spokojnie żyjemy od wypłaty do wypłaty, dajemy radę co miesiąc odłożyć jakąś sumę i nieraz jeszcze zostaje. Nie, nie myślcie, że Mąż zarabia nie wiadomo jakie kokosy. Po prostu spora w tym zasługa Teściów, bo większość rachunków płacą oni. Chociaż podejrzewam, że nawet z tymi rachunkami nie było by tak źle.
Także dajemy radę, i myślę, że na razie spokojnie mogę siedzieć z Mikim w domu, a do pracy wrócić jak będzie w wieku przedszkolnym. Albo po odchowaniu drugiego dzieciątka :)
W każdym razie Mąż coraz częściej marudzi. Szukam wiec sposobu, żeby móc siedzieć w domu i coś tam zarabiać. Chwilowo udało mi się załapać jedno zajęcie. Myślałam, że spokojnie dam radę, w końcu lubię pisać. Ale jednak marketing szeptany to raczej nie zajęcie dla mnie. Bo co innego pisać na konkretny temat, a co innego rozsiewać spam na forach internetowych. A to właśnie o to chodzi.
Coraz częściej myślę o własnej firmie. Problem jednak z tym, że nie mam pomysłu. Rękodzieło, wypieki, proste szycie... Sama nie wiem. Z jednej strony mam głowę pełną pomysłów, a z drugiej... kompletna pustka. Już sama nie wiem... Skąd biorą się pomysły na firmy? Objawienia czy co?
Chodzi mi ostatnio po głowie pewien projekt. Ale bardziej jako hobby, a nie praca zarobkowa. Możliwe, że się skuszę...
Ale kurczę, co tu robić z ta pracą?...
Mąż stwierdził, że najwyższa pora wracać do pracy. Ale... ja nie chcę. I to nie z lenistwa. Po prostu czuję się szczęśliwa i spełniona jako pełnoetatowa mama. Nie chcę zostawiać Małego pod opieką żłobka/babć czy kogo tam jeszcze. Sama chcę mieć wpływ na to, co robi moje dziecko, co je... Na razie udaje mi się to odwlec w czasie, bo nie stoimy tragicznie finansowo. Zarabia tylko Mąż, ale spokojnie żyjemy od wypłaty do wypłaty, dajemy radę co miesiąc odłożyć jakąś sumę i nieraz jeszcze zostaje. Nie, nie myślcie, że Mąż zarabia nie wiadomo jakie kokosy. Po prostu spora w tym zasługa Teściów, bo większość rachunków płacą oni. Chociaż podejrzewam, że nawet z tymi rachunkami nie było by tak źle.
Także dajemy radę, i myślę, że na razie spokojnie mogę siedzieć z Mikim w domu, a do pracy wrócić jak będzie w wieku przedszkolnym. Albo po odchowaniu drugiego dzieciątka :)
W każdym razie Mąż coraz częściej marudzi. Szukam wiec sposobu, żeby móc siedzieć w domu i coś tam zarabiać. Chwilowo udało mi się załapać jedno zajęcie. Myślałam, że spokojnie dam radę, w końcu lubię pisać. Ale jednak marketing szeptany to raczej nie zajęcie dla mnie. Bo co innego pisać na konkretny temat, a co innego rozsiewać spam na forach internetowych. A to właśnie o to chodzi.
Coraz częściej myślę o własnej firmie. Problem jednak z tym, że nie mam pomysłu. Rękodzieło, wypieki, proste szycie... Sama nie wiem. Z jednej strony mam głowę pełną pomysłów, a z drugiej... kompletna pustka. Już sama nie wiem... Skąd biorą się pomysły na firmy? Objawienia czy co?
Chodzi mi ostatnio po głowie pewien projekt. Ale bardziej jako hobby, a nie praca zarobkowa. Możliwe, że się skuszę...
Ale kurczę, co tu robić z ta pracą?...
środa, 5 września 2012
Rytm dnia, zdjęcia i inne nowości
I znowo tyle miałam pomysłów do opisania, a jak przyszło co do czego, pustka w głowie...
Częściowo unormował nam się rytm dnia. Nie wiem, na jak długo, bo u Mikiego zmienia się to bardz szybko. W każdym razie na razie (:P) jest tak (godziny w przybliżeniu):
- 6.30 pobudka
- 9 drugie śniadanie
- 12 obiad
- drzemka (zaczyna się między 12 a 13 i trwa mniej więcej od 2 do 3 godziny)
- podwieczorek
- 18 kąpiel
- 19 kolacja
- 20.30 lub 21 spanie.
Oczywiście pomiędzy jest zabawa, spacery...
Jasne, czasem mamy obsunięcia czasowe. Wystarczy, że Miko wstanie wcześniej lub później, albo, że drzemka jest krótsza lub dłuższa niż zazwyczaj. Ostatnio spał 4 godziny! Wieczorem był za to tragedia uśpić go.
Miki dalej jest bardzo za Tatusiem. Ale na szczęście już nie przeżywa tak bardzo jego nieobecności. Może to dlatego, że teraz Duży M. ma na rano do pracy i kiedy Mikiw staje, jego już nie ma. Nie wiem... W każdym razie dajemy radę. Chociaż zdarza się, że Miki chodzi po cały domu, zagląda do każdego pokoju szukając Tatusia :)
Miki znalazł sobie nowy "plac zabaw", a mianowicie łóżko rodziców. Skakanie, wspinanie się, chowanie pod kołdrą... A jeśli jeszcze do tego dojdzie Mama lub Tata, radości i śmiechu jest co niemiara.
Kolorowe książeczki, chociaż bardzo przez Mikiego lubiane, też powoli odchodzą w odstawkę. Zamiast nich mój synuś woli oglądać... albumy ze zdjęciami. Jego album ze zdjeciami z pierwszego roku życia jest już tak sfatygowany, że zastanawiam się, kiedy się rozleci :)
Inną ciekawą zabawą jest "domek", czyli konstrukcja z poduch, do której z wielką chęcią Miki wchodzi.
Jeśli zaś mowa o zasypianiu... Różnie z tym bywa. W sumie to dwa razy zasnął sam w łóżeczku, częściej na rękach, albo w naszym łóżku, gdzie już zostaje na całą noc. Coraz częściej mam chęć skorzystać z metody Mamci, ale ciągle się waham...
A spanie w ciagu dnia? Najskuteczniej jest w wózku na dworze, ale powli trzeba myśleć nad inną metodą. Zbliża się jesień i na spacery trzeba będzie ubierać się coraz cieplej. Więc jaki jest sens usypiać Małego na dworze, skoro przy rozbieraniu i tak się obudzi?...
Myślę intensywnie.
Wczoraj byliśmy i lekarza. Mały od sobotniego wieczoru ma dość mocno spuchniętego sisiaka. Okazało się, że miał zapalenie napletka. Miał? Owszem, bo nieświadomie sama go wyleczyłam. teraz tlyko profilaktycznie jeszcze okłady. Ale lekarka mnie uspokoiła, bo u chłopców jest to dość częste.
I tyle tego wyszło, a pomysłu nie było ;)
Częściowo unormował nam się rytm dnia. Nie wiem, na jak długo, bo u Mikiego zmienia się to bardz szybko. W każdym razie na razie (:P) jest tak (godziny w przybliżeniu):
- 6.30 pobudka
- 9 drugie śniadanie
- 12 obiad
- drzemka (zaczyna się między 12 a 13 i trwa mniej więcej od 2 do 3 godziny)
- podwieczorek
- 18 kąpiel
- 19 kolacja
- 20.30 lub 21 spanie.
Oczywiście pomiędzy jest zabawa, spacery...
Jasne, czasem mamy obsunięcia czasowe. Wystarczy, że Miko wstanie wcześniej lub później, albo, że drzemka jest krótsza lub dłuższa niż zazwyczaj. Ostatnio spał 4 godziny! Wieczorem był za to tragedia uśpić go.
Miki dalej jest bardzo za Tatusiem. Ale na szczęście już nie przeżywa tak bardzo jego nieobecności. Może to dlatego, że teraz Duży M. ma na rano do pracy i kiedy Mikiw staje, jego już nie ma. Nie wiem... W każdym razie dajemy radę. Chociaż zdarza się, że Miki chodzi po cały domu, zagląda do każdego pokoju szukając Tatusia :)
Miki znalazł sobie nowy "plac zabaw", a mianowicie łóżko rodziców. Skakanie, wspinanie się, chowanie pod kołdrą... A jeśli jeszcze do tego dojdzie Mama lub Tata, radości i śmiechu jest co niemiara.
Kolorowe książeczki, chociaż bardzo przez Mikiego lubiane, też powoli odchodzą w odstawkę. Zamiast nich mój synuś woli oglądać... albumy ze zdjęciami. Jego album ze zdjeciami z pierwszego roku życia jest już tak sfatygowany, że zastanawiam się, kiedy się rozleci :)
Inną ciekawą zabawą jest "domek", czyli konstrukcja z poduch, do której z wielką chęcią Miki wchodzi.
Jeśli zaś mowa o zasypianiu... Różnie z tym bywa. W sumie to dwa razy zasnął sam w łóżeczku, częściej na rękach, albo w naszym łóżku, gdzie już zostaje na całą noc. Coraz częściej mam chęć skorzystać z metody Mamci, ale ciągle się waham...
A spanie w ciagu dnia? Najskuteczniej jest w wózku na dworze, ale powli trzeba myśleć nad inną metodą. Zbliża się jesień i na spacery trzeba będzie ubierać się coraz cieplej. Więc jaki jest sens usypiać Małego na dworze, skoro przy rozbieraniu i tak się obudzi?...
Myślę intensywnie.
Wczoraj byliśmy i lekarza. Mały od sobotniego wieczoru ma dość mocno spuchniętego sisiaka. Okazało się, że miał zapalenie napletka. Miał? Owszem, bo nieświadomie sama go wyleczyłam. teraz tlyko profilaktycznie jeszcze okłady. Ale lekarka mnie uspokoiła, bo u chłopców jest to dość częste.
I tyle tego wyszło, a pomysłu nie było ;)
poniedziałek, 3 września 2012
Człowiek w chorobie
Tak naprawdę nigdy nie miałam styczności z osobą bardzo chorą. Dopiero teraz...
Babcia Męża jest chora. Bardzo poważnie, bo ma raka. Prawdopodobnie z przerzutami. Cały czas wysyłają ją na różne badania, więc ciagle czekamy.
Ostatnio widzielismy ja jakieś trzy tygodnie temu. I przyznam, że nie sądziłam, że w ciągu tych trzech tygodni człowiek może się tak zminić. Fizycznie i psychicznie. Kiedyś Babcia była radosna, chętna do pomocy, pogadana... To, co zobaczyliśmy wczoraj zupełnie tego nie przypominało. Babcia była cicha, zmęczona, blada... Wyglądała na dużo chudszą i mniejszą, niż dawniej. Ciotka mówiła, że zrobiła się teraz bardzo drażliwa, wszystko jej przeszkadza.
Czy to możliwe, żeby choroba aż tak zmieniłą człowieka? Tym bardziej, że Babcia nie wie, co jej jest. Nie wnikam, co jej powiedzieli, ale na pewno nie, że to rak. Może coś podejrzewa? Nie wiem...
Ale dopiero gdy człowiek zetkne się z chorobą dostrzega, na czym ona tak naprawdę polega...
Babcia Męża jest chora. Bardzo poważnie, bo ma raka. Prawdopodobnie z przerzutami. Cały czas wysyłają ją na różne badania, więc ciagle czekamy.
Ostatnio widzielismy ja jakieś trzy tygodnie temu. I przyznam, że nie sądziłam, że w ciągu tych trzech tygodni człowiek może się tak zminić. Fizycznie i psychicznie. Kiedyś Babcia była radosna, chętna do pomocy, pogadana... To, co zobaczyliśmy wczoraj zupełnie tego nie przypominało. Babcia była cicha, zmęczona, blada... Wyglądała na dużo chudszą i mniejszą, niż dawniej. Ciotka mówiła, że zrobiła się teraz bardzo drażliwa, wszystko jej przeszkadza.
Czy to możliwe, żeby choroba aż tak zmieniłą człowieka? Tym bardziej, że Babcia nie wie, co jej jest. Nie wnikam, co jej powiedzieli, ale na pewno nie, że to rak. Może coś podejrzewa? Nie wiem...
Ale dopiero gdy człowiek zetkne się z chorobą dostrzega, na czym ona tak naprawdę polega...
piątek, 31 sierpnia 2012
Wczoraj, dziś i jutro, oraz o spaniu słów kilka
I w końcu piątek... Jeszcze parę godzin i zacznie się weekend :)
Jeśli chodzi o nieobecność Męża w domu, to mamy znaczną poprawę. Przez cały tydzień wychodziliśmy z Dużym M,. z domu i odprowadzaliśmy go na przystanek, a w drodzę powrotnej Miko zasypiał. Dziś jednak pogoda trochę niepewna, bo wygląda, jakby zaraz miało lunąć, więc zostaliśmy z Mikim w domu. Akurat Teściowa piekła ciasto, więc Miki przyglądał się temu z zainteresowaniem. M. chcał wyjść ukradkiem, ale Mały go usłyszał. I co? Obyło się bez płaczu. Synuś przytulił się ładnie do Tatusia, dał mu buzi i wrócił do podglądania Babci. Ufff... A teraz ładnie śpi.
Zamiast tego zaczęły się problemy z kąpielą. Pisałam o tym już ostatnio. Następnego dnia było bez poroblkemu, bo kąpałam się z nim. Ale już wczoraj od początku. Tym razem do wanny wszedł, pobawił się, a gdy przyszło do mycia... zaczął wychodzić z wanny. Kończa mi się pomysły. Dziś spróbuję umyć go bez wczesniejszej zabawy w wannie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Na jutro planujemy wielkie porządki. Mikiego wywodzimy do Dziadków na cały dzień, a sami bierzemy się do roboty. Trzeba wypuścić wodę z basenu, umyć go i schować, jechać na zakupy, i generalnie posprzątać w naszych pokojach. Będzie bardzo pracowity dzień...
Zastanawiam się ostatnio nad jedną rzeczą. Mamcia pisała na swoim blogu (mlodamama.nablogu.pl) o usypianiu metodą płaczu kontrolowanego. Już nie raz słyszałam bądź czytałam, że jest to bardzo skuteczne. Myślę nad wprowadzeniem jej w nasze życie. O jednej konkretnej godzinie kłaść Małego do łóżeczka, żeby sam usypiał. Może przy okazji nauczy się przesypiać noce w swoim łóżeczku, bo - nie ukrywajmy - robi się coraz większy i craz nam ciaśniej. Tym bardziej, że ardzo się wierci i rozpycha.
Boję się tylko tego, że nie wytrzymam i się w końcu złamie, gdy będzie płakał/krzyczał.
Na dodatek w nocy biorę go do naszego łóżka nieświadomie. Rano nawet tego nie pamiętam. Nadejdzie znowu taka noc i wszystko weźmie w łeb?
Muszę to jeszcze przemyśleć...
Jeśli chodzi o nieobecność Męża w domu, to mamy znaczną poprawę. Przez cały tydzień wychodziliśmy z Dużym M,. z domu i odprowadzaliśmy go na przystanek, a w drodzę powrotnej Miko zasypiał. Dziś jednak pogoda trochę niepewna, bo wygląda, jakby zaraz miało lunąć, więc zostaliśmy z Mikim w domu. Akurat Teściowa piekła ciasto, więc Miki przyglądał się temu z zainteresowaniem. M. chcał wyjść ukradkiem, ale Mały go usłyszał. I co? Obyło się bez płaczu. Synuś przytulił się ładnie do Tatusia, dał mu buzi i wrócił do podglądania Babci. Ufff... A teraz ładnie śpi.
Zamiast tego zaczęły się problemy z kąpielą. Pisałam o tym już ostatnio. Następnego dnia było bez poroblkemu, bo kąpałam się z nim. Ale już wczoraj od początku. Tym razem do wanny wszedł, pobawił się, a gdy przyszło do mycia... zaczął wychodzić z wanny. Kończa mi się pomysły. Dziś spróbuję umyć go bez wczesniejszej zabawy w wannie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Na jutro planujemy wielkie porządki. Mikiego wywodzimy do Dziadków na cały dzień, a sami bierzemy się do roboty. Trzeba wypuścić wodę z basenu, umyć go i schować, jechać na zakupy, i generalnie posprzątać w naszych pokojach. Będzie bardzo pracowity dzień...
Zastanawiam się ostatnio nad jedną rzeczą. Mamcia pisała na swoim blogu (mlodamama.nablogu.pl) o usypianiu metodą płaczu kontrolowanego. Już nie raz słyszałam bądź czytałam, że jest to bardzo skuteczne. Myślę nad wprowadzeniem jej w nasze życie. O jednej konkretnej godzinie kłaść Małego do łóżeczka, żeby sam usypiał. Może przy okazji nauczy się przesypiać noce w swoim łóżeczku, bo - nie ukrywajmy - robi się coraz większy i craz nam ciaśniej. Tym bardziej, że ardzo się wierci i rozpycha.
Boję się tylko tego, że nie wytrzymam i się w końcu złamie, gdy będzie płakał/krzyczał.
Na dodatek w nocy biorę go do naszego łóżka nieświadomie. Rano nawet tego nie pamiętam. Nadejdzie znowu taka noc i wszystko weźmie w łeb?
Muszę to jeszcze przemyśleć...
piątek, 24 sierpnia 2012
3+1=!!!
Razem z Mężem planujemy jeszcze jedno dziecko. Nie chcę poprzestać tylko na Mikim. Co to, to nie.
Ale nie mam też zamiaru powielać działań Szwagra i jego Żony, którzy właśnie oczekują piątego (!) potomka. Albo raczej potomkini, jak wskazują badania.
Dziś miałam mały przedstak tego, co oni mają na codzień, bo troje z czworga postanowiło pobawić się w nową zabawę: podrażnijmy wujka. Ale pozostali jednak na zabawie z Mikim w "domku", czyli kontrukcji z zagłówków i poduch. "Domek" wymyślił Duży M., a Małemu M. bardzo przypadł on do gustu. Szczególnie w czasie, gdy pora spać. Nie w tym rzecz jednak. Na niewielkiem powierzchni naszego saloniku grasowało czworo urwisów. Miki to mały huragan, ale jego kuzyni tak samo. Biegali, skakali, co poniektórzy bili się... Na szczęście nie trwało to zbyt długo i trzódka została zagoniona na dół do Babci, a Miko zabrany do basenu.
Jeśli chodzi o spanie i histerię, to dziś było lepiej. Było, bo Mąż jeszcze w domu, a Miko już śpi. Oczywiście nie obyło się bez płaczu, ale to raczej ze zmęczenia. Chyba musimy wrócić do jednej rzeczy, praktykowanej dawno temu, a mianowicie usypianie Synusia bez obecności Tatusia. Już keidyś zauważyliśmy, że wtedy Mały szybciej zasypia. Podejrzewam, że to dlatego, że Tatuś kojarzy się z zabawą, a Mamusia z obowiązkami i mniej przyjemnymi sprawami.
No, ale zobaczymy, jak to będzie dalej. Jutro już Mąż będzie w domu, a potem na popołudnie. Powinno być łatwiej.
Ale nie mam też zamiaru powielać działań Szwagra i jego Żony, którzy właśnie oczekują piątego (!) potomka. Albo raczej potomkini, jak wskazują badania.
Dziś miałam mały przedstak tego, co oni mają na codzień, bo troje z czworga postanowiło pobawić się w nową zabawę: podrażnijmy wujka. Ale pozostali jednak na zabawie z Mikim w "domku", czyli kontrukcji z zagłówków i poduch. "Domek" wymyślił Duży M., a Małemu M. bardzo przypadł on do gustu. Szczególnie w czasie, gdy pora spać. Nie w tym rzecz jednak. Na niewielkiem powierzchni naszego saloniku grasowało czworo urwisów. Miki to mały huragan, ale jego kuzyni tak samo. Biegali, skakali, co poniektórzy bili się... Na szczęście nie trwało to zbyt długo i trzódka została zagoniona na dół do Babci, a Miko zabrany do basenu.
Jeśli chodzi o spanie i histerię, to dziś było lepiej. Było, bo Mąż jeszcze w domu, a Miko już śpi. Oczywiście nie obyło się bez płaczu, ale to raczej ze zmęczenia. Chyba musimy wrócić do jednej rzeczy, praktykowanej dawno temu, a mianowicie usypianie Synusia bez obecności Tatusia. Już keidyś zauważyliśmy, że wtedy Mały szybciej zasypia. Podejrzewam, że to dlatego, że Tatuś kojarzy się z zabawą, a Mamusia z obowiązkami i mniej przyjemnymi sprawami.
No, ale zobaczymy, jak to będzie dalej. Jutro już Mąż będzie w domu, a potem na popołudnie. Powinno być łatwiej.
środa, 22 sierpnia 2012
Tatuś i Synuś
Wszystko, co dobre szybko się kończy. Teraz trzeba przestawić się ponownie na szarą codzienność. A już szczególnie Mikiego. W ciągu ostatnich czterech tygodni tak się przyzwyczaił, że Tatuś jest zawsze w domu, że teraz jest problem. Bo Miko przez ten zcas bardzo się do niego przywiązał i Tatuś nie mógł zrobić prawie nic bez Małego. Jeśli tylko wychodził z pokoju, zaraz był krzyk rozpaczy i histerii.
A teraz trzeba wychodzić do pracy... Duży M. ma teraz nocki, więc niby problemu nie ma.Wystarczy uśpić Małego. Ale to nie takie proste. Miałam zamiar uśpić go wcześniej, ale się nie dał. I musiałam kombinować, co zrobić, żeby nie widział wychodzącego Tatusia Bo jak go nie ma, to jest ok, ale jak Miko widzi, że wychodzi, zaczynają się schody. Duże.
Mam nadzieję, że szybko się znowu przestawi...
Poza tym dzień, jak codzień. Mąż po raz kolejny jechał do serwisu samochodowego, a my po raz kolejny zabraliśmy się z nim do rodziców. Nie uprzedziłam wcześniej, więc była niespodzianka.
A jeśli kiedykolwiek zdarzy Wam się stłuczka/kolizja/wypadek życzę dużo cierpliwości do załatwiania biurokracji.
A teraz trzeba wychodzić do pracy... Duży M. ma teraz nocki, więc niby problemu nie ma.Wystarczy uśpić Małego. Ale to nie takie proste. Miałam zamiar uśpić go wcześniej, ale się nie dał. I musiałam kombinować, co zrobić, żeby nie widział wychodzącego Tatusia Bo jak go nie ma, to jest ok, ale jak Miko widzi, że wychodzi, zaczynają się schody. Duże.
Mam nadzieję, że szybko się znowu przestawi...
Poza tym dzień, jak codzień. Mąż po raz kolejny jechał do serwisu samochodowego, a my po raz kolejny zabraliśmy się z nim do rodziców. Nie uprzedziłam wcześniej, więc była niespodzianka.
A jeśli kiedykolwiek zdarzy Wam się stłuczka/kolizja/wypadek życzę dużo cierpliwości do załatwiania biurokracji.
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Weekend u rodziny
Wycieczka do Zatoru nie wypaliła. Po prostu jakoś tak wyszło.
Ale na weekend wybraliśmy się do mojej rodziny. Mieszkają stosunkowo daleko od nas i tak sie złożyło, że do tej pory nie mieli okazji zobaczyć Mikiego. Więc spakowaliśmy się w torbę i jazda w drogę :)
Przyznam, że było super. Miki szlał za dwóch, a Ciocia wreszcie zrozumiała, czemu moja Babcia zawsze tak Małego zachwala :) Wujek rozkochał się w Mikim ze wzajemnością, a mój Synuś w końcu poznał swoją - jedyną - praprababcię. Razem z Mężem odpoczęliśmy i porobiłam dużo zdjęć.
A teraz wracamy do szarej codzienności, tym bardziej, że Mąż już jutro wraca do pracy...
Ale na weekend wybraliśmy się do mojej rodziny. Mieszkają stosunkowo daleko od nas i tak sie złożyło, że do tej pory nie mieli okazji zobaczyć Mikiego. Więc spakowaliśmy się w torbę i jazda w drogę :)
Przyznam, że było super. Miki szlał za dwóch, a Ciocia wreszcie zrozumiała, czemu moja Babcia zawsze tak Małego zachwala :) Wujek rozkochał się w Mikim ze wzajemnością, a mój Synuś w końcu poznał swoją - jedyną - praprababcię. Razem z Mężem odpoczęliśmy i porobiłam dużo zdjęć.
A teraz wracamy do szarej codzienności, tym bardziej, że Mąż już jutro wraca do pracy...
Subskrybuj:
Posty (Atom)