środa, 30 stycznia 2013

Tor, chrzciny i bułkeczki

Miałam w planach napisać w poniedziałek relację z chrzcin. Ale Miki mi się zbuntował i nie poszedł spać, wiec się nie dało. Wczoraj jakoś weny nie miałam, więc będzie dziś.

Impreza ogólnie zaliczona do tych bardziej udanych. Ale tylko dlatego, że Mikoś był z nami. Inaczej pewnie zebralibyśmy się szybko po torcie. Dlaczego? Nie fajnie jest bycie ignorowanym. I Szwagra i jego Żonę bardziej interesowali znajomi, których wzięli na chrzestnych. Także gdy byliśmy bardzo znudzeni, szliśmy bawić się z Mikim. Bo choć dzieci było sporo, Mikoś i tak bawił się głównie sam.
Podsumowując? Nie było tragedii, ale szału też nie.

A dzisiaj chciałam upiec bułeczki mleczne. I upiekłam, choć wszystko (czyt. Synuś), było przeciwko mnie. Na szczęście jakoś się udało. Ale... W sumie myślałam, że będą lepsze/ To nie to, czego się spodziewałam piekąc je...


Tort wyszedł nam naprawdę super. Nie słodki ani mdły. Biszkopt przełożony bitą śmietaną. Dekoracja też z bitej śmietany. Różowa śmietana powstała w wyniku dodania galaretki wiśniowej. Nie widać zbyt dobrze, ale oczy i pazurki zrobione są ze srebrnych cukierków.
 

czwartek, 24 stycznia 2013

Ćwiczenia i sąsiadka, czyli idziemy po chleb

Mówi się, że zimą najłatwiej się tyje.
Cóż, nie wszędzie.
U nas zimą można nieźle schudnąć. I wyrzeźbić mięśnie nóg.
Jak?
Wystarczy wybrać się na spacer z wózkiem i Mikim. Szczególnie u nas w mieście. Chodniki są nieodśnieżone, a nawet jeśli już, to tylko po łebkach. Wyszliśmy tylko po chleb, a wróciłam upocona, jak nie wiem co...
Do wiosny nie ruszam się z domu. Chleb będę sobie sama piekła, a po resztę zakupów wyciągnę Męża raz w tygodniu samochodem.
Ale z drugiej strony niezłe ćwiczenia... ;)

Poza tym sąsiadka dziś się zorientowała, że się przefarbowałam. A to było miesiąc temu :)
I coraz lepiej się czuje jako blondynka :) Czy mi lepiej? Chyba tak, bo większości się podoba, a jeśli ktoś jest na nie, na razie taktownie zmienia temat rozmowy :)

wtorek, 22 stycznia 2013

Nadrabiamy, czyli o tym, co się u nas działo i nie działo

Z jednej strony mam ochotę powiedzieć, że wieje u nas nudą. Ale czy tak naprawdę można się nudzić przy niespełna dwuletnim dziecku?
Więc nudzimy się, ale dość dynamicznie i kreatywnie :)

W niedziele wykorzystaliśmy Tatusia i wybraliśmy się na całodniową wycieczkę po Babciach. Miki padł w samochodzie po całodziennych igraszkach z Dziadkiem. Dzisiaj też zabrałam Małego i pojechaliśmy do moich rodziców. Mąż i tak w pracy na popołudnie, a Miki z jakiegoś powodu ciągle jest głodny obecności Dziadka :)

W piątek chrześniak Męża miał urodziny. Imprezy jako takiej nie było, tylko Teściowa upiekła tort i zjedli go u Babci J. Nad jednak to ominęło, bo akurat byli u nas moi rodzice. Stwierdziliśmy, że pójdziemy z życzeniami na spokojnie w sobotę. Nie wyszło, bo dzieciaki pojechały na weekend do drugiej babci. Dlatego wczoraj zabrałam Mikiego i poszliśmy. Jakoś nie bardzo mi się chciało, bo w sumie nie mam zbyt wielu tematów do rozmów ani ze Szwagrem ani z jego Żoną, ale cóż zrobić... Posiedzieliśmy chwilę i zostaliśmy zaproszeni na chrzciny w niedzielę. Bo chyba zapomniałam wspomnieć, ale pięć tygodni temu urodziła im się córeczka. W każdym razie nie musimy się martwić prezentem, bo mamy upiec misiowy tort :)

Jeśli zaś chodzi o ostatni post... Fajnie się robi na drutach, ale to chyba jednak nie dla mnie.
Jest jednak nadzieja ;)
Chyba znalazłam w końcu coś dla siebie.
Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Jak tylko skończę, pokaże Wam efekty :)


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Jednicześnie chcę i nie chcę, czyli słów kilka o zimowym zniechęceniu

To nie jest tak, że zapomniałam o blogu. Ani że porzuciłam pisanie.
Sprawa ma dużo głębsze dno...
A jednocześnie jest tak prosta.

Po prostu, NIE CHCE MI SIĘ.
I to nie tylko pisać. Zauważyłam, że ostatnio w sumie niewiele mi się chce. Owszem, pomysły nam, ale gdy przychodzi czas wykonania i wzięcia się do pracy, nagle wszystkiego się odechciewa...
Miśków nie szyję, bo i tak nikt nie jest zainteresowany. Zaczęłam szyć sobie dwie sukienko/bluzko/tuniki, ale jak na razie nie mam ochoty ich wykończyć. Ostatnio Teściowa zaczęła sobie robić na drutach kamizelkę. Pomyślałam, że coś w tym jest. Mam chęć sięgnąć po druty i wełnę, ale w sumie - jakby się dobrze zastanowić - po co. Nie umiem robić na tyle dobrze, żeby wyszło z tego coś fajnego, a proste rzeczy na sprzedaż raczej odpadają. Myślałam tez o szydełku, ale tego musiałabym się uczyć od podstaw. Gdy zobaczyłam, jak to wygląda, od razu dałam sobie spokój. Ciągnie mnie też ostatnio do haftu krzyżykowego. Ale znowu jest jakieś "ale"... Kanwa droga, a u nas w tym miesiącu nieciekawie. Poza tym, co ja z tym potem zrobię? Będzie zalegać gdzieś w kącie, jak te miśki... Pisanie opowiadań też mi jakoś nie idzie, chociaż praktycznie codziennie mam jakiś nowy pomysł.

Sama nie wiem, czy to wszystko jest spowodowane. Po prostu na samą myśl o tym, że mogę zacząć coś robić, wszystkie chęci odlatują daleko w świat.
I to nie jest tak, że nie chcę robić.
Bo CHCĘ!
Ale gdy nadchodzi czas, wolę wziąć w rękę książkę i czytać.
Może, gdy nadejdzie wiosna coś się zmieni...