czwartek, 7 lutego 2013

Relacja prosto z domu, czyli jak to było z tym szpitalem

Do domu wróciłam już wczoraj.
Gardło dalej boli, ale było to do przewidzenia. I tak jest nieco lepiej, niż się spodziewałam. Najgorzej jest rano, w ciągu dnia ból nieco maleje.

A ponieważ jeszcze w szpitalu przychodziły mi do głowy myśli, którymi chciałam się z Wami podzielić, a bałam się, że o nich zapomnę, spisałam je sobie w telefonie i teraz robię małą wrzutkę ;)

Dzień 1
Nie jest tak źle. Pomimo, że to niedziela, komplet badań miałam zrobiony w trzy godziny (łącznie z EKG i prześwietleniem płuc). poza tym cisza i spokój i mogę sobie do woli haftować :)
Szpital jest chyba podzielony na dwie części: tych, co boją się "kwik kwik" (znaczy grypy i świńskiej w rozumieniu mojego Męża) i tych, co się nie boją. Czemu? Sąsiadka leży na jakimś innym oddziale i nie ma wizyt, bo grypa. A u mnie spokojnie, bez nerwów, odwiedziny są. Dziwne, ale ja nie narzekam :)
Jedzenie znośne. Dziś był rosół (lepszy niż Teściowej, ale nie mówcie jej :P), ziemniaki, udko i buraczki. Rosół gorący, a drugie zimne. Kolacja nieco gorzej, bo dwie kromki chleba, bułka i kawałek masła. Na szczęście Mąż i Rodzice mnie zaopatrzyli. Na dodatek do jutra już zero jedzenia :\
Poza tym właśnie odwiedzi mnie... ksiądz. Wszedł na chwilę, porozmawiaj i poszedł dalej. Całkiem sympatyczny, nie starał się na siłę nawracać, a raczej wpada sprawdzić jak się mają owieczki :)
Jedno mnie tylko śmieszy. Jest ubikacja męska, dla niepełnosprawnych i łazienka. Myślałam, że ubikacji damskiej po prostu nie mogę znaleźć, więc zapytałam pielęgniarki. I co? I panie korzystają z ubikacji dla inwalidów. Ja nie wiem, ale czy to ma coś znaczyć? Czy kobiety z założenia są niepełnosprawne? Dziwne, bo ja czuję się całkiem ok ;)

Dzień 2
Teraz już nie jest źle, ale przyznaję, że było tragicznie. Gardło bolało niemiłosiernie.
Sam zabieg to był przyjemny sen. Gorzej, jeśli chodzi o wybudzanie. Każą ci spokojnie oddychać i łykać ślinę, ale rurka w gardle uniemożliwia obie te rzeczy.  Gdy ją wyjęli, spokojnie mogłam oddychać, ale nie było mowy o połykaniu. Wszystko wypluwałam...

Dzień 3
I już nie leżę sama na sali. Dali mi do towarzystwa młodą dziewczynę (jeśli dobrze podejrzałam rocznikowo ma 20 lat), też na wycięcie migdałków. Już jej współczuje...
Ze mną już lepiej. Boli to jasne, ale nie jest tak źle, jak myślałam. Ale mówienie niestety też boli...
Ksiądz oczywiście znowu nas odwiedził. Był ciekawy, jak mi idzie haftowanie. A idzie dość dobrze i szybko, aż sama jestem w szoku.
Ciężko się tylko dowiedzieć, kiedy wyjdę do domu. Planowo jutro, ale tego dowiem się dopiero na rannej wizycie...

Dzień 4
Dziewczynę obok wzięli na operację, a ja nie mogłam doczekać się na wizytę. W końcu najlepiej zdrowieje się w domu. Wizyta przyszła i okazało się, że muszę czekać, aż zbada mnie lekarka prowadząca.  A ona operowała...
W każdym razie doczekałam się. Ale nie chciałam usłyszeć, że dobrze byłoby, żebym jeszcze dzień została. Ale kiedy obiecałam, że będę leżeć, nie będę zajmować się dzieckiem, żądnego gotowania i w ogóle będę się bardzo oszczędzać i brać leki, zgodziła się mnie wypuścić. Także już dzisiaj do domu.
Niestety Mikoś do soboty zostaje u Dziadków. Raczej nie jest możliwe, żeby będąc w domu dał mi leżeć i spędzał czas z Babcią. Dlatego postanowiono, że zostaje na dłużej. I jakoś wątpię, żeby miał ku temu jakieś obiekcje ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz