Miki od jakiegoś czasu stawia swoje pierwsze kroki. Nie mówię tu już o chodzeniu za rękę, ale samemu. Jak wspomniałam, trwa to już jakiś czas i... efekty są dość mizerne. Co prawda jeszcze w zeszłym tygodniu chodził tylko od kogoś do kogoś, a teraz już sam się puszcza i idzie. Jednak są to tylko krótkie odcinki, bo za chwilę i tak robi klap na pupę i dalej zasuwa na czterech. I to nie jest tak, że traci równowagę, tylko po prostu nagle staje w miejscu i zaraz siedzi.
Wygląda to trochę tak, jakby się bał sam chodzić. W tym względzie jest bardzo ostrożny, jakby nie chciał ponabijać sobie siniaków. Ale przed guzami na głowie nie ma nic przeciwko...
W każdym razie z utęsknieniem czekam, aż Miko już całkiem zacznie chodzić sam. Bo wtedy gdy wyjdziemy na ogród, ja będę mogła sobie usiąść i patrzeć za nim, a nie prowadzić go i spierać się, w którą stronę teraz.
A jeśli pogoda jutro dopisze, mamy niecny pomysł. Wypróbujemy basen, który Miko dostał na Dzień Dziecka od Dziadków i Cioci. Po dzisiejszej zabawie z deszczówką w wiaderkach, kiedy to miko dwa razy się cały pomoczył podejrzewam, że spędzi z radością w basenie cały dzień :)
Jeej, zazdroszczę ogrodu... I możliwości rozłożenia basenu.. Ja się muszę w bloku męczyć od zawsze i pewnie na zawsze;) Pozdrawiam [ milosc-bezinteresowna.blogspot.com ]
OdpowiedzUsuńja też zazdroszczę. Nie zazdroszczę jednak chodzenia za rękę. Oj biedne plecy :) pozdrowienia
OdpowiedzUsuń