czwartek, 28 czerwca 2012

Jak Miko działa na innych?

Oczywiście jak najbardziej pozytywnie.
Miko ogólnie jest dzieckiem bardzo towarzyskim i otwartym, lubi przebywać wśród ludzi.I co najważniejsze, nie boi się ich. Bardzo chętnie zaczepia i dzieci i dorosłych (a już szczególnie przedstawicielki płci pięknej). Zaczepiony przez innych, śmieje się. Czasami udaje wstydnisia i wtula się w Mamę/wózek/Tatę, a czasem wyciąga ręce. Ludzie często się dziwią, że tak chętnie idzie od obcych, ale są raczej pozytywnie zaskoczeni.
W czasie pobytu nad morze w kwietniu, było też starsze małżeństwo z Leszna. Mały już po dwóch dnia śmigał z "dziadkiem" po korytarzu, siedział mu na kolanach. Innym razem w kościele, gdy znudzony wędrował z moich ramion do ramion Tatuśka, poszedł dalej, do pani siedzącej obok, która się do niego uśmiechała. Innym razem po kupieni jabłek na targu u moich rodziców odwraca się do moich M. i co widzę, Mąż stoi, a dziecka brak. Poszedł do pani sprzedawczyni i z nią się bawił....
Bardzo często zdarza się też, że Miko dostaje prezenty. Wspomniana pani na targu dała mu świecącą piłeczkę, kiedyś na basenie dostał czekoladkę, w banku kredki i malowankę, a dla tatusia załatwił skórzany portfel. Gdy kupowaliśmy mu wiatraczek, dostał muszelkę. Nasza pani doktor pediatra tak go lubi, że daje mu wszystko, co sama dostaje od przedstawicieli handlowych: skarpetki, czapeczki... Gdy towarzyszyliśmy Tatusiowi i dentysty, dostał kubeczek i rurkę do odciągania śliny, a po skończonym leczeniu pani doktor pozwoliła mu posiedzieć na fotelu, gdzie Tatuś świecił mu lampą i dmuchał powietrzem...

Owszem, sama bardzo lubię dzieci, ale z czymś takim spotkałam się pierwszy raz. Każde dziecko ma swój urok osobisty i jest cudowne, ale nie każde umie go tak roztoczyć wokół siebie. Wiem, że Miki to moje dziecko, ale obiektywnie muszę stwierdzić, że... hmm... ma to coś, co przyciąga do niego ludzi. Zaczepia każdego na każdym kroku, a jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś był tym zniesmaczony, czasem to ja czuje się niepewnie.
Podejrzewam, że w przyszłości Mikiego otaczać będzie grono ludzi.
Da sobie radę w życiu.


A teraz trochę zdjęć :)

 W przyszłości chyba zostanę krawcem :)



Truskawkowe witaminki dla chłopczyka :)



 Zabawy na wujkowym... szambie :)





 Zabawy z Tatusiem na fotelu dentystycznym :)

środa, 27 czerwca 2012

Trochę kuchennej matematyki i sposób na relaks

Jak to jest, że jednego dnia nic nam nie wychodzi, a następnego wszystko jest idealnie?

W poniedziałek robiłam muffinki. żadnych eksperymentów, zwykłe z kawałkami czekolady. Cóż... coś nie wyszły, za słodkie. Potem tego samego dnia postanowiłam wypróbować przepis na szybkie ciasto z owocami. Cóż... nie wyszło. Zapomniałam o proszku do pieczenia i teraz jemy zakalec...
Wczoraj znowu robiłam muffiny. Z potrójnej porcji, prawie kilo mąki. I udały się świetnie. Czekoladowe z kawałkiem banana lub bez. Ładnie urosły i są pyszne. Było ich 46, do dziś zostało mniej niż pół :)

Poza tym robiłam wczoraj pierogi. Z kapustą i grzybami oraz z mięsem. Tych pierwszych wyszło 19, a drugich 20. Ktoś powie, że jak dla 5 osób to mało, ale wystarczyło i nawet zostało na dziś. Nawet Mikiemu smakowały :)

A przy okazji lepienia pierogów zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Takie kuchenne robótki czy w ogóle gotowanie, bardzo mnie odpręża. Lubię to robić. Piec ciasta, ciasteczka, lepić pierogi, gotować... Fizycznie można się zmęczyć, ale jaki odpoczynek psychiczny. Jeśli chodzi o pierogi, to mogę robić każdą ilość. Lubię taką "dłubaninę". W poniedziałek smażyłam Mężowi pieczarki, 1.5 kg. I jak mi się fajnie je kroiło. Mąż i Teściowa mówili, żebym wzięła robot, będzie szybciej, ale ja nie lubię. Wolę tradycyjnie nożem, chociaż zajmuje to dużo więcej czasu.
Oczywiście nie zawsze w kuchni da się odetchnąć. Bo jeśli jeszcze muszę mieć na oku Mikiego, jest to dość ciężkie do zrobienia, ale gdy ktoś się nim zajmuje... W tle jeszcze radio i mogę z kuchni nie wychodzić :)

wtorek, 26 czerwca 2012

Trzymam pion i robię się coraz bardziej samodzielny

Albo raczej Miko trzyma. Już coraz lepiej. I coraz częściej chodzi, bez ręki Mamy/Taty/Babci/Dziadka itp. Ale tylko w domu. dziś cały ranek biegał sam. Na dworze ciągle za rękę.
Ponadto zauważyłam, że chodzi pewniej w momencie, gdy trzyma coś w ręce. Rano już prawie sam biegał po domu z... kiełbasą. A jaką miał przy tym radochę :) I przyznam, że kiełbasa bardzo mu smakowała :)

Z dnia na dzień Miko robi się coraz bardziej samodzielny. Najlepiej widać to na przykładzie jedzenia. Karmiony już nie bardzo chce jeść, ale jak dać mu to samo do samodzielnego jedzenia, wcina ze smakiem. Wczoraj był tego najlepsze przykłady. Rano parówka na zimno. Karmiony nie chciał to dostał do ręki i zjadł, później to samo z malinami.
Pić też woli już z "dorosłego" kubka niż swojej butelki. Ale to akurat dobrze, bo butelka powoli wydaje ostatnie tchnienia :)

Kto mi powie, kiedy Miko tak urósł?...

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Jak dobrze mieć sąsiada...

A jeszcze lepiej mieć z sąsiadami dobre stosunki.

Ja jak na razie kojarzę niewiele osób, więcej z twarzy niż nazwiska. Ale niedługo to się zmieni, Jak Miko pójdzie do szkoły :)

W każdym razie dobre stosunki z sąsiadami kiedyś owocują. U nas zaowocowały w zeszłym tygodniu, gdy Mąż wracał rano po pracy do domu. Jednak z sąsiadek akurat jechała do pracy i w momencie gdy się mijali, zatrzymała go z zapytaniem czy nie chcemy dla Mikiego huśtawki, bo ich córka już wyrosła. Huśtawkę chcieliśmy i już parę dni stoi na ogrodzie, a Miki bardzo ją polubił.
Tylko trzeba nieco odnowić, ale akurat to powinno pójść szybko :)

sobota, 23 czerwca 2012

Dzielny chłopak

Byliśmy wczoraj na szczepieniu. Wynik moczu były ok, więc nie było problemu. Pani doktor go zbadała, potem chwilę porozmawialiśmy i poszliśmy do pielęgniarki, by nas zaszczepiła.
A Miki? Byłam w szoku, bo nawet nie pisnął. Grzecznie siedział u Tatusia na kolanach, a zaraz potem głośno się śmiał. I tak całą drogę do domu :)
Jestem dumna z mojego dzielnego chłopaka :)

czwartek, 21 czerwca 2012

Wodnika-Szuwarka ciąg dalszy i o polowaniu

Gorączka minęła, więc Miki bardzo ochoczo zażywa basenowych kąpieli n ogrodzie Ale powoli zmienia obiekt zainteresowania. Na większy. Dużo większy.
Otóż Szwagier kupił basen. Taki na (bagatela!) 15 tys. litrów wody. Po złożeniu go i napełnieniu wodą, wczoraj przyszła pora na wypróbowanie. Pierwsi byli starsi bratankowie, z racji faktu, że najwcześniej wrócili do domu. Zadowoleni wchodzą do wody i... PISK! Woda była lodowata. Piskom końca nie było, ale pływali. Co prawda długo raczej nie wytrzymali, ale to dlatego, że nadciągnęła burza. Nie zmienia to faktu, że zdążyli porządnie zmarznąć. A przy okazji Miki też się z nimi pochlapał, siedząc "na brzegu". Pewnie i miał ochotę popluskać się z nimi, ale woda była dla niego zdecydowanie za zimna, a poza tym mnie też nie uśmiechało się wchodzić do takiej lodówki.
Popołudniu, gdy reszta dzieciarni wróciła do domu, kąpieli był ciąg dalszy. Teraz już całą rodziną. Młodsi nie chcieli wyjść z wody nawet w momencie, gdy na całym ogrodzie było słychać szczękami ich zębów. Na szczęście w końcu dali się przekonać.
Nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy mówili im po prostu "nie. Ja kucnęłam przy najmłodszym i mu wytłumaczyłam, że jeśli jeszcze popływa to będzie chory i przez długi czas nie będzie mógł pływać w ogóle. Pomogło.

W poniedziałek byliśmy z Mikołajową gorączką u lekarza. Nic mu ni jest, ale na wszelki wypadek dała nam skierowanie na badanie moczu i kazała pojawić się w środę, to od razu się zaszczepimy. Byłam pewna, że to pikuś, znaczy to badanie. Ale pojawiły się schody. Bo Miki odmówił współpracy. Do tej pory bez problemu robił siku do nocnika, a teraz nagle przestał. Owszem dawał się posadzić, ładnie siedział, ale nie chciał sikać. We wtorek godzinę latał bez pieluchy, żeby szybko zdążyć coś złapać, ale na darmo. Sikał na podłogę i dywan, ale posadzony na nocnik NIC. U lekarza się nie pojawiliśmy. Dopiero dziś udało mi się złapać niewielka ilość. Bałam się, że nie wystarczy, ale na szczęście było na styk, cała próbówka. Więc poszliśmy sobie na spacerek do przychodni, a jutro odwiedzimy panią doktor.

środa, 20 czerwca 2012

Dobre i złe strony


Pod jednym z ostatnich postów pojawiły się komentarze, zazdroszczące mi mieszkania w domu jednorodzinnym.
Przyznam, że sama sobie zazdroszczę. Czasami. A czasami nie...

Przez ponad dwadzieścia lat mieszkałam w bloku. W maleńkim mieszkaniu było nas czworo: ja, siostra i rodzice. Jasne, było ciasno, ale czy było mi źle? Nie.

Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Nie ma rzeczy, która byłaby w 100% idealna. Zawsze znajdzie jakieś "ale". Nawet jeśli myślimy, że coś wprost stworzone dla nas i na pewno będziemy z tego zadowoleni.
Po jakimś czasie okazuje się, że wszystko dobrze, ale... No właśnie, to "ale". Zawsze jest.

Nigdy nie zastanawiałam się, jakie są minusy mieszkania w domu. Teraz wiem. Owszem, mam ogródek z basenem, ale teraz trzeba kosić trawę, dbać o rabatki, przycinać drzewa... Owszem mam dużą kuchnię, ale i wiele więcej do sprzątania...
Kiedyś, gdy byłam dzieckiem, w maleńkim mieszkaniu i pokoju dzielonym z siostrą, było mi ciasno. Teraz widzę plusy. Nie mijaliśmy, a dużo czasu spędzaliśmy razem, nauczyłam się organizować przestrzeń, żeby wszystko się pomieściło... I zawsze miałam towarzystwo. Czasami brakowało jednak samotności...

Czasem ciężko jest podjąć jakąś decyzję. Szczególnie ważną. Są osoby, które robią to poprzez spisanie wszystkich za i przeciw na jednej kartce. Czy to jest dobre? Tak. Nie. Oba. Bo nie zawsze od razu wiadomo, jakie są plusy i minusy. Czasem trzeba po prostu zdać się na intuicję, głos serca... A innym razem zrobić z minusów plusy. Jak? Przecież przy koszeniu trawy i grzebaniu w ogródku można się opalić :)

wtorek, 19 czerwca 2012

Rozpalony Wodnik-Szuwarek i polska publiczna, ale płatna służba zdrowia

Ile razy będę zaczynać pisanie, żeby po 5 sekundach przerwać klikając "zapisz",a potem do tego wracać i zastanawiać się, czy w sumie to naprawdę takie ciekawe?

W każdym razie tak to ostatnio wygląda. Jak tylko siądę do pisania, zaraz ktoś coś chce, najczęściej Miko się budzi. Teraz też miałam mieć chwilę dla siebie. I miałam, ale taką dosłowną. A planowałam napisać coś na zapas, właśnie w razie braku możliwości w przyszłości. I już Synuś i Mężuś są obok, więc będzie tylko jeden.

 W sobotę od rana Duży M. razem z Teściem pozbywali się orzecha włoskiego z ogrodu. Ale się nagle miejsca zrobiło :) Zaraz potem stanął tam basen dla Mikiego. Albo raczej basenik, bo na pewno nie ma 1.70 m jak to pisało na opakowaniu. Ale ważne, że Mały się mieści, nawet razem z Mamusią :) Wypróbowaliśmy jeszcze tego samego dnia i pomimo początkowego strachu, basen spotkał się z dużym entuzjazmem. Tak dużym, że siedzieliśmy w nim jakąś godzinę i 40 minut.

Niestety w niedzielę musieliśmy zrobić przerwę, bo Mikiego dopadła gorączka. Tak nagle, bez niczego. I w dodatku samotna, bo bez kaszlu czy kataru. całą noc, potem niedziela i znowu noc. A w poniedziałek już po. Ale do lekarza jednak się wybraliśmy. Na szczęście Małemu nic nie jest, a gorączka prawdopodobnie od ząbkowania, bo idą obie dolne trójki i brakująca prawa dolna dwójka. Jak z górą nie wiem, bo tam ciężko podpatrzeć.
Kupki na szczęście też już normalne, więc można odetchnąć.



W poniedziałek byłam w szpitalnej przychodni, żeby w końcu umówić się na zabieg. Muszę wyciąć migdały. Termin dopiero na 9 sierpnia. Gdybym wiedziała, już dawno powiedziałabym mojej lekarce, żeby dała skierowanie, nie czekałabym na odstawienie Małego od cycusia. Ale mam czas się zaszczepić. WZW B. Konieczne przed jakimikolwiek zabiegami i operacjami. łącznie trzy dawki, pierwsza za mną. Na pocieszenie sama muszę je sobie kupić, tylko 65 złotych od jednej dawki...
I choruj tu człowieku, skoro polska kasa chorych sama jest chora...

piątek, 15 czerwca 2012

Umiem, ale... boje się?

Miki od jakiegoś czasu stawia swoje pierwsze kroki. Nie mówię tu już o chodzeniu za rękę, ale samemu. Jak wspomniałam, trwa to już jakiś czas i... efekty są dość mizerne. Co prawda jeszcze w zeszłym tygodniu chodził tylko od kogoś do kogoś, a teraz już sam się puszcza i idzie. Jednak są to tylko krótkie odcinki, bo za chwilę i tak robi klap na pupę i dalej zasuwa na czterech. I to nie jest tak, że traci równowagę, tylko po prostu nagle staje w miejscu i zaraz siedzi.
Wygląda to trochę tak, jakby się bał sam chodzić. W tym względzie jest bardzo ostrożny, jakby nie chciał ponabijać sobie siniaków. Ale przed guzami na głowie nie ma nic przeciwko...
W każdym razie z utęsknieniem czekam, aż Miko już całkiem zacznie chodzić sam. Bo wtedy gdy wyjdziemy na ogród, ja będę mogła sobie usiąść i patrzeć za nim, a nie prowadzić go i spierać się, w którą stronę teraz.

A jeśli pogoda jutro dopisze, mamy niecny pomysł. Wypróbujemy basen, który Miko dostał na Dzień Dziecka od Dziadków i Cioci. Po dzisiejszej zabawie z deszczówką w wiaderkach, kiedy to miko dwa razy się cały pomoczył podejrzewam, że spędzi z radością w basenie cały dzień :)

czwartek, 14 czerwca 2012

Świat w barwach biało-czerwonych

Tydzień temu zaczęły się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Jednak szał związany z nimi trwa dłużej. W końcu Polska jest organizatorem, więc to raczej nie dziwne.
Nagle  wszyscy stali się patriotami. Nie da się wyjść na spacer, żeby nie natknąć się na flagi wywieszone w oknach/na balkonach/pod oknami. No i oczywiście samochody. Zdecydowana większość z nich ma przynajmniej jeden - poza flagą na tablicy rejestracyjnej - symbol narodowy. A już najwięcej jest takich, co mają po dwie flagi przyczepione do szyb i jeszcze lusterka ubrane. Na te drugie mogłaby zwrócić uwagę drogówka, bo część jest założona byle jak i ograniczają widoczność. A potem tłumaczenie: "Ale to dlaczego panie władzo, że przez flagę nie widziałem". Jakby bez tego było mało wypadków...
W każdym razie nagle okazało się, że flagi w sklepach są. Szkoda, że teraz. Bo jak nadejdzie jakieś święto narodowe (1 lub 3 maja, 11 listopada), można uznać, że flaga to towar deficytowy. Wtedy nikt nie czuje się patriotą. A jeśli mamy być z czegoś dumni, to raczej z historii, a nie chwilowego szału.
Ja też się przygotowałam na mistrzostwa. Telewizor wyłączyłam z prądu, a zamiast radia słucham płyt. Nie lubię piłki nożnej. Ogólnie jakoś nie bardzo lubię oglądać sport. Ale jego małe dawki jestem w stanie przetrwać (przez siostrę, bo mnie katowała w domu ciągłymi meczami wszystkiego). Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Wszyscy trąbią, że piłka nożna to sport drużynowy, a jeśli przyjdzie co do czego, wychodzi szydło z worka. Najlepszy przykład był wczoraj. Miałam (nie)szczęście widzieć kawałek meczu Portugalii z Danią i przyznam, że mina C.Ronaldo była zabójcza, gdy Pepe strzelił bramkę. Takiej zazdrości jeszcze nie widziałam :)
Czekam już na koniec. Ewentualnie zadowoli mnie odpadnięcie Polski, bo będzie trochę spokojniej.
A potem znowu Olimpiada. Ale tu nieco lepiej, bo jest różnorodność dyscyplin i w niektórych mamy nawet szanse.

środa, 13 czerwca 2012

Niby o niczym, a jednak o butach

Wiem, trochę mnie tu nie było.
Musiałam odpocząć od pisania. W którymś momencie zdałam sobie sprawę, że dodanie nowej notki napawa mnie zniechęceniem i wyszukuję powodów, by tego nie zrobić. Pisanie na blogu stało się pewnego rodzaju obowiązkiem i przestało sprawiać przyjemność. Stąd też ten tydzień urlopu.
Ale już jestem i mam nadzieję, że tym razem nie wypalę się znowu tak szybko :)

A co u nas działo się przez ten czas? Niewiele.
Mąż pracuje, ja siedzę w domu z Małym.
Pogoda w kratkę, więc nie zawsze da się wyjść na dwór.
Wczoraj Miko został z Babcią w domu, bo ja musiałam jechać do Urzędu Pracy złożyć parafkę. Niestety o szkoleniu dalej nic nie wiadomo, a zaplanowane jest na III kwartał roku, czyli już niedługo.
W końcu rozwiązała się też sprawa z butami. Najeździłam się niemało, ale udało się. W planach miałam je zwrócić, ale to nie wyszło. Wziął je do sklejenia, ale producent wymienił mu na nowe, a on (łaskawie) zgodził się wymienić mi je na inną parę. Także zamiast pierwotnych sandałów na koturnie, mam teraz płaskie rzymianki.
Swoją drogę dziwna sprawa, bo okazuje się, że całkiem fajne buty zawsze dostają mi się przypadkiem, bo sama w sklepie nigdy bym takich nie kupiła. Kiedyś moja Babcia kupiła sobie baleriny jako buty na zmianę na wesele. Ale miały gumowa podeszwę, więc do tańca się nie nadawały. A że mamy jednakowy rozmiar nogi, dała je mi. Przyznam, że takich był nie kupiła, bo na wystawach mi się nie podobały (chociaż baleriny kocham). Chodzi o to, że były z gumką. Ciężko to wyjaśnić... Górna krawędź buta miała gumkę, żeby lepiej trzymały się nogi. Ale wzięłam z myślą, że będę miała do latania po ogrodzie. Gdy je raz założyłam, tak mogłam chodzić tylko w nich. Prawie płakałam, kiedy mi się nad morzem zniszczyły.
A teraz podobna sprawa z tymi rzymiankami. Intrygowały mnie nie raz, ale nie miałam śmiałości na zakup takich. A wczoraj nie miałam czasu na wybrzydzanie i szybko wynalazłam coś na czym oko można zawiesić i zostały. Wypróbowane już i są całkiem fajne :)

Eh, miało być krótko o tym co u nas, a wyszła notka o butach :)

Tak w ogóle to Miko złapał rotawirusa, a nie był szczepiony. Na szczęście (lub nieszczęście), tylko go czyści.
Ale ścisła dieta jest.

wtorek, 12 czerwca 2012

2 lata :*



Dwa lata temu o tej porze... było niemiłosiernie gorąco i pot lał się strumieniami. I już byłam mężatką.

Wspomnienia? Są cały czas bardzo świeże, aż trudno uwierzyć, że minęły już dwa lata.







Tak naprawdę to tamtego dnia rano jeszcze nie do końca wierzyłam, że to dzieje się naprawdę... Dopiero przed ołtarzem to do mnie dotarło :)



Z jednego powodu nasz ślub zostanie zapamiętany na długo. Chociaż o tym wolałabym akurat zapomnieć :) Otóż... pomyliłam słowa przysięgi. Zamiast tradycyjnego "i że Cię nie opuszczę aż do śmierci", powiedziałam "i że Cię nie dopuszczę aż do śmierci".
Oczywiście moje słowa wywołały ogólną wesołość wśród gości i ci składając nam życzenia, ciągle do tego wracali. Ale mają dowód, że jednak Męża dopuściłam. W końcu mamy Mikiego :)









niedziela, 3 czerwca 2012

Truskawki utopione w muffinach

Jakoś tak mnie wczoraj wzięło i upiekłam muffinki. Ale oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie poeksperymentowała. I to nie tylko z owocami, ale całym przepisem.

Podstawowy przepis wygląda tak:

składniki suche:
1 i 3/4 szklanki mąki
pół łyżeczki sody oczyszczonej
dwie płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
3/4 szklanki cukru

składniki mokre:
szklanka mleka
jedno rozbite jajko
60 ml oleju
łyżeczka aromatu waniliowego (ja daję na oko)

W jednej misce mieszamy składniki suche, w drugiej mokre. Potem mieszkamy wszystko razem i napełniamy foremki ciastem do 2/3 wysokości. Pieczemy w 180 stopniach przez 20-30 minut (w zależności od ilości i stopnia zrumienienia).

Jak mówiłam, ja poeksperymentowałam.
Dałam mniej mleka (robiłam z dwóch porcji, więc zamiast 2 szklanek dałam 1 i 3/4) i serek waniliowy (w moim wypadku Danio). Do gotowego ciasta dodałam pokrojone w kostkę truskawki.




Standardowy przepis piekę zazwyczaj 25 min (jeśli wkładam od razu 24 foremki). Z powodu truskawek jednak trzeba je trzymać w piekarniku 30 min.



SMACZNEGO :)


piątek, 1 czerwca 2012

Dzień Dziecka

I Dzień Dziecka już prawie za nami.
Przyznaję, że wyrodni z nas rodzice, bo nic Mikiemu nie kupiliśmy. Ale Mały ma tyle zabawek, że kolejnych nie potrzebuje. Poza tym jeśli coś nam się rzuci w oczy to kupujemy. Nie czekamy na "święto". W poniedziałek upolowaliśmy w LIDLu koszulki z krótkim rękawem, 3-pak za 19.99. Kupiliśmy dwa takie i jeszcze pidżamkę ze Sławkiem i Slavkiem :) czyli można powiedzieć, że w sumie prezent dostał wcześniej :P
Praktycznie dla nas był to dzień jak każdy inny. Podobnie zresztą, jak minął nam Dzień Matki. Mąż raczej nie przejmuje się takimi świętami, Miko za mały, wiec przeszło bez echa. Teściowa dostała od nas korale przywiezione znad morza, a moja mama kwiaty. Na dodatek moi rodzice zabrali wtedy Mikiego na całodniową wycieczkę, bo my mieliśmy robotę przy tortach.
Ale wiem, że kolejne takie święta już nie będą przechodzić niezauważane. Miko będzie coraz starszy i chociaż jakiś drobiazg będzie mu się kupowało a i laurkę będzie umiał zrobić.

Jednak Miki nie jest całkowicie poszkodowany, bo dziadkowie stanęli na wysokości zadania. I tak od Teściów dostał komplecik, koszulka i spodenki, a od moich rodziców i siostry, którzy nas odwiedzili, dostał... basen. Teraz razem z Mężem musimy znaleźć na niego miejsce w ogrodzie, a to nie lada wyzwanie. Już ledwo udało nam się wczoraj zaplanować piaskownicę, a tu teraz jeszcze basen. Tylko 1.7m długości... Na szczęście mamy jeszcze trochę czasu do momentu rozłożenia go.

Popołudnie minęło nam w wesołej atmosferze. Miki szalał z Dziadkiem, a ja z Mamą i Siostrą napiłyśmy się białego wina. Na dodatek weselnego. Z naszego wesela. A tu lada dzień będzie już dwa lata... Ale ten czas leci...