piątek, 21 września 2012

Gadulixus (nie)Pospolitus i eksperyment pana Okrasy


Najpierw na świeżo...
Postanowiliśmy z Mężem, że dziś na obiad wyczarujemy sobie lindlowski pomysł pana Okrasy, mianowicie Banicę XXL. Wrażenia? Szału nie ma, co więcej, raczej już tego nie powtórzymy. Robiłam według przepisu, jedynie serek grecki zamieniłam na zwykły twarożek. Ciasto źle się wyrabia, wyszło twarde i ciężko było rozwałkować. Do tego mało farszu na taką ilość ciasta. Piekłam jak trzeba, ale z wierzchu suche, a w środku jakby lekko niedopieczone, a w piekarniku trzymałam nawet troszkę dłużej.Na dodatek blade jak nie powiem co...
Jeść skończyliśmy przed chwilą i zgodnie stwierdziliśmy, że smakuje zbyt przeciętnie jak na tyle roboty.


Pozostając przy kulinariach, wczoraj upiekłam bułki drożdżowe. Z serkiem. Przepis mam od mojej Mamy i robiłam je drugi raz. Pierwszym się nie chwaliłam, bo wyszły nie bardzo. Owszem dało się zjeść i zniknęło dość szybko (Mąż zbyt wybredny nie jest :P), ale coś było nie tak. Okazało się, że były za długo w piekarniku. Teraz trzymałam nieco inaczej i udały się świetnie. Mięciutkie, nie za słodkie.. Pycha :)
Nawet Mikiemu smakują.




A teraz przechodząc do meritum...
Miki coraz szybciej przyswaja nowe słowa. Co prawda na razie wygląda to mniej więcej tak, ze powie raz (lub kilka razy po rząd, jak katarynka), a potem koniec. Nie chce powtórzyć.  Jakby nie do końca był pewien, czy umie...
Chyba, że chodzi o gadanie w "jego języku", wtedy nadaje jak wspomniana katarynka. Gaduła z niego straszny :) Nadaje praktycznie cały czas. Wyjątkiem jest spanie.
A mikowy słowniczek na chwilę obecną wygląda tak:
- truś, tuś - struś
- eżyc - księżyc
- tata - papa
- tatuś
- dada - dziadzia
- ba - bach
- opa pa - hopsa sa
- am - jedzenie, picie
- bayś - Bazyś
- odź tu - chodź tu
- więcej chwilowo nie pamiętam :)
Oczywiście jest jeszcze pełno zwrotów, które nie mają przetłumaczenia na język polski, a są w ciągłym użyciu, np. ami, aaaaaa, yyyy, ooooo ;)

Obecnie Miko się, ale jak wstanie wybieramy się do lekarza. Już drugi raz w tym tygodniu. Byliśmy we wtorek bo katar, kaszel i jeszcze lekka biegunka. Dwa pierwsze zostały zignorowane (gardło czyste, w nosie nie ma nic, dziecko zdrowe), a na ostatnie dieta. Ale taka dieta, że aż się bałam karmień. Bo Miko nie je już zupek-papek, a o gotowanym jabłku mogę zapomnieć. Na szczęście nie było tragedii i sama nieco ją zmodyfikowałam (ile można jeść szynkę?). I jest lepiej.
Ale katar i kaszel się nasiliły. Kupiliśmy maść rozgrzewającą dla dzieci i smarujemy go dwa razy dziennie, może chociaż łatwiej mu się oddycha.
Zobaczymy, co powie tym razem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz